Oto subiektywny blog i videoblog literacki! Kto czyta, żyje podwójnie, więc dlaczego nie korzystać z tej szansy? Zapraszam na wspólną podróż do świata literatury! :)

sobota, 28 stycznia 2017

"Meryl Streep. Znowu ona!" - Michael Schulman [Recenzja 82.]

Dzień dobry moi Drodzy!

Sesja – niech to słowo mówi samo za siebie. Ostatnio wszędzie (czytaj: na wszystkich moich mediach) zapadła cisza, bo nauka do kolokwium i egzaminów przytłoczyła wszelkie inne zajęcia. To znaczy pisanie i nagrywanie, bo czytać czytam, głównie po nocach. W związku z tym nazbierało się trochę książek, o których chcę Wam opowiedzieć. Dzisiaj o jednej z nich, biografii tym razem. Biografii niezwykłej Kobiety, niezwykłej Aktorki (przez naprawdę wielkie „A”!) i osoby, którą niezwykle szanuję po prostu za to, jaka jest. Mowa rzecz jasna o Meryl Streep, Żelaznej Damie światowego aktorstwa, która potrafi zagrać wszystko i wszystkich, a czego się nie dotknie, zamienia w złoto (choć według niektórych jest „najbardziej przecenioną aktorką w Hollywood”… taki kiepski żarcik, ale nie mogłem się powstrzymać :D). Życie zdobywczyni rekordowej liczby nominacji do Oscarów i aż trzech statuetek, oraz niezliczonej liczby innych nagród, zostało prześwietlone przez Michaela Schulmana i opisane w książce „Meryl Streep. Znowu ona!”. Gdy tylko usłyszałem, że ta biografia ukazuje się w Polsce, wiedziałem, że będę chciał ją przeczytać, oczekiwałem że odkryje przede mną nieznane kulisy sławy Meryl Streep. Czy tak się stało? No cóż, odczucia po lekturze mam mieszane, o czym zaraz Wam opowiem.


Na początek plusy – Schulman opowieść o życiu Meryl zaczął od jej lat młodzieńczych, gdy uczyła się w szkole, gdy jeszcze nie była pewna, czy wstąpić na drogę aktorską. Jaka była, jak postrzegali ją koledzy, koleżanki, nauczyciele. Opowiada o pierwszych miłościach i zauroczeniach, o kompleksach – tak, ona też je miała! – i o życiu rodzinnym (choć niestety nie za dużo). Wszystko to jest bardzo ciekawe, bo odkrywa przed nami Meryl przede wszystkim jako zafascynowaną teatrem i sceną – w końcu dziś kojarzymy ją przede wszystkim z filmem, bezdyskusyjnie jest gwiazdą kina, a zaczynała jako aktorka teatralna. Dzięki szczegółowo opisanych początkach jej kariery i zmaganiach szkolnych i uniwersyteckich dowiadujemy się, skąd ta tak charakterystyczna dla niej lekkość wcielania się w liczne, często bardzo różniące się od siebie role, poznajemy sposób pracy Meryl i jej determinację. Brzmi świetnie, prawda? No właśnie, jest jednak pewien problem.

Problemem tym jest mianowicie fakt, że niemalże  c a ł ą  książkę zajmują początki kariery Meryl. Michael Schulmann poświęca jej latom szkolnym i uniwersyteckim ogromnie dużo uwagi, analizuje najmniejsze drobiazgi, opisuje jej znajomych, przygląda się ich wspomnieniom i wypowiedziom, szeroko (b a r d z o  szeroko) opisuje sytuację, w jakiej znalazł się wówczas uniwersytet w Yale, jego dyrektor, nauczyciele etc. Tych informacji, po części właściwie niezwiązanych, bądź bardzo luźno związanych z osobą Meryl jest moim zdaniem trochę za dużo. Co gorsza, ta analiza trwa i trwa, żeby potem, nagle, akcja przyspieszyła, i całą resztę kariery Meryl od czasu zdobycia pierwszego Oscara autor zawarł na dwudziestu, może trzydziestu stronach… Nie wiem, czy ta książka ma być zaledwie pierwszym tomem jakiejś obszerniejszej biografii? Gdzie inne wspaniałe filmy Meryl poza „Sprawą Kramerów”? Gdzie takie dzieła jak „Kochanica francuza”, „Godziny”, „Wybór Zofii”, „Żelazna Dama”? Gdzie drugi, trzeci Oscar? Nie bardzo, przyznaję rozumiem ten zabieg, a w każdym razie nie rozumiałem, dopóki nie zajrzałem do Internetu…

Otóż oryginalny tytuł tej książki to Her Again: Becoming Meryl Streep – i wszystko nabiera sensu. Mogę się zgodzić, że to biografia pewnego fragmentu życia aktorki, opowieść o  s t a w a n i u  s i ę  Meryl Streep (jak mówi angielski tytuł), ale czuję się trochę oszukany przez polskie tłumaczenie, które sugeruje, że dostanę jednak pełną opowieść o karierze Meryl, począwszy od jej ostatniego Oscara aż do samych początków. Uważajcie, jeśli też nie chcecie się nabrać! I może jeszcze wszystko byłoby jako tako, gdyby nie dobijający całość fakt, że niestety w moim odczuciu książki nie czyta się lekko, choć to oczywiście jedynie subiektywne odczucie. Nie wiem, czy to kwestia tłumacza, który tak mało finezyjnie, jak do tytułu, podszedł też do treści, czy to pióro Schulmana jest przyciężkawe, grunt, że przez tę biografię raczej brnąłem, niż płynąłem, a szkoda, bo życie Meryl naprawdę jest fascynujące i myślę, można by je spisać w postaci pasjonującej opowieści.  

Na pocieszenie jeszcze dodam, że książka zawiera naprawdę mnóstwo faktów i widać, że autor przyłożył się do pracy – zawarł w książce mnóstwo informacji, dzięki czemu Ci, którzy są naprawdę głodni wiedzy o młodzieńczych latach Meryl i o kondycji teatru amerykańskiego lat 70. I 80. ubiegłego wieku, na pewno się w tej biografii odnajdą. To duży plus, bo przecież zadaniem biografii jest przede wszystkim przekazanie możliwie wielu ciekawostek o życiu danej osoby, więc… podsumowując, „Meryl Streep. Znowu ona!” polecam wybitnie zainteresowanym i zagorzałym fanom aktorki. Nie jest to książka lekka, ale ciekawi z pewnością wyciągną z niej sporo dla siebie. Nie liczcie, że poznacie dokładnie całą biografię Meryl, ale raczej genezę jej oszałamiającej kariery i podstawy szlifowania ogromnego talentu, który bez wątpienia ma. Chociaż moje odczucia są mieszane, polecam Wam spróbować, jeśli czujecie, że to coś dla Was, i jeśli chcecie spróbować – ta książka generalnie odbiła się jesienią dość szerokim echem, a recenzje zapowiadały naprawdę dobrą lekturę, więc może to ja mam nieco inny gust, i warto, żebyście przyjrzeli się jej sami. :)


Za egzemplarz do recenzji bardzo dziękuję Wydawnictwu Marginesy!


Do usłyszenia już niebawem. :) 

piątek, 20 stycznia 2017

"Baskijski diabeł" - Zygmunt Haupt [Recenzja 81.]



Witajcie, moi Drodzy!

Od czasu do czasu na moim blogu pojawiają się recenzje  książek, o których z jakichś powodów nie chcę opowiadać na kanale. Niektóre z nich „nie zasługują” na osobny film, czasem po prostu nie mieszczą się w „ramówce”. Czasem jednakże bywa tak, że nie czuję się na siłach mówić o jakiejś książce i znacznie łatwiej jest mi ją opisać, i tak właśnie jest dziś. Książka, a dokładniej mówiąc zbiór opowiadań, który chcę Wam przedstawić, jest bez wątpienia czymś wyjątkowym. Wspaniałym. Ponadczasowym. Ośmieliłbym się nawet powiedzieć, że to jedna z wybitniejszych pozycji literatury polskiej, jaką poznałem. Dlatego ten tekst jest raczej omówieniem niż recenzją, raczej opowieścią o pewnej pozycji, niż jej poleceniem, bo „polecić” można jakąś powieść, ale nie dzieło tej wagi. Tej książce należy się dodatek w postaci cytatów i kilka refleksji, których nagranie przyszłoby mi z trudem. Nie przedłużając już tego wstępu powiem krótko - przed Wami „Baskijski diabeł” Zygmunta Haupta od Wydawnictwa Czarnego!


Kim jest Zygmunt Haupt, spytacie? Mam nadzieję, że wiecie, ale nie mam złudzeń – to jeden z mniej znanych polskich pisarzy emigracyjnych i mogliście o nim – niestety! – nie słyszeć. Dlatego spieszę z wyjaśnieniem: Haupt urodził się w 1907 roku we wsi na Podolu. Burzliwy los zawiódł go do Lwowa, Paryża, na Węgry, do Anglii aż w końcu do Stanów Zjednoczonych, gdzie zmarł w 1975 roku. Jego biografia jest nie bez znaczenia, bo w swoich pracach, a pisał przede wszystkim opowiadania i reportaże, bardzo często wracał, bardziej lub mniej bezpośrednio, do czasów młodości, zwłaszcza tej spędzonej na kresach. Brał też udział w II wojnie światowej, co bez wątpienia także się na jego pisarstwie odbiło, bo tak jak pisze we wstępie do nowego wydania „Baskijskiego diabła” Andrzej Stasiuk, Haupt przepięknym językiem opowiada o świecie brutalnym, który częściowo na pewno objawił mu się takim właśnie w trakcie wojny. 


Haupt sięga po przeróżne tematy. Garściami czerpie ze swojej bogatej biografii i okrasza to wszystko pomysłami nie mniej bogatej wyobraźni sprawiając, że opowiadania zawarte w „Baskijskim diable” wymykają się standardowym określeniom takim jak „niezwykłe”, „nietuzinkowe” czy „zaskakujące”. To teksty troszeczkę jak z innego świata, choć przecież opisują jak najbardziej naszą rzeczywistość. I dlatego my te teksty mimo wszystko dobrze rozumiemy, chociaż zadziwia nas to, bo przecież są takie inne, takie wyjątkowe. „Baskijski diabeł” zachwyca mnogością motywów, wspomnień, tematów, wątków, Haupt bada każdy możliwy obszar, raz sięga ku przeszłości, raz ku przyszłości, a czasem ku temu, co tu i teraz. Dzięki temu sprawia, że jego proza jest ponadczasowa jak mało która.


Bez wątpienia jednak największym atutem opowiadań Haupta, tym, co niemalże obezwładnia czytelnika, jest język, niezwykle specyficzny, ale przepiękny, bogaty, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Brutalny, gdy potrzeba, łagodny, gdy tego wymaga opis sytuacji. Haupt robi to, co ja bardzo, bardzo lubię, nieraz już o tym zresztą mówiłem: skupia się na szczegółach, opisując wszystko to, co niby dobrze znamy, ale na co dzień nie zwracamy na to uwagi. Potrzeba niezwykłej wrażliwości, by dostrzegać te drobnostki, które czynią nasze życie takim, jakim je przeżywamy, a świat takim, jakim go widzimy. Wielka jest proza która uświadamia nam, czym tak naprawdę jest to, co nas otacza: że jest olbrzymim organizmem złożonym z rzeczy mniejszych, a na te składają się inne, jeszcze mniejsze. Wszystko to perfekcyjnie ze sobą połączone napędza rzeczywistość, w której istniejemy. Haupt ma tego świadomość, i podobnie jak perfekcyjnie funkcjonuje nasz świat, podobnie perfekcyjnie funkcjonuje jego proza: żadne słowo, żaden przecinek, żaden wykrzyknik nie znalazł się tam bez przyczyny albo przez przypadek.   

Muszę jeszcze zaznaczyć, że dzisiaj, gdy przyzwyczajeni jesteśmy do powieści z szybką akcją, naładowanych wydarzeniami, napisanych językiem zachęcającym raczej do szybkiego pochłaniania kolejnych stron, niż do głębszej refleksji, czytanie „Baskijskiego diabła” może przyjść nam z pewnym trudem. Nie mówię, że te opowiadania są ciężkie, czy że trącą myszką, bo absolutnie tak nie jest – po prostu trzeba czytać je z zupełnie innym nastawieniem, niż większość powieści powstających współcześnie: w końcu od czasu powstania najstarszych opowiadań z tego zbioru minęło ponad siedemdziesiąt lat, a najmłodszych – prawie pół wieku! To widać, ale też jednocześnie w niczym ten upływ czasu moim zdaniem nie przeszkadza. Proza Haupta to teksty, przy których westchniecie w duchu: „Ach, jak oni kiedyś umieli pięknie pisać!”, przy których zachwycicie się wrażliwością autora i jego analitycznym podejściem do świata i które, mam nadzieję, zostaną w Was na długo – we mnie zostaną na pewno i wiem, ze będę do nich co jakiś czas powracał.


Myślę, że „Baskijski diabeł” to książka, która warto mieć na półce. Zygmunt Haupt jest moim zdaniem autorem zdecydowanie niedocenionym. Dlaczego? Nie wiem. Nie mówi się o nim dużo, nie pisze, pewnie gdyby nie to wznowienie jego tekstów, wiele osób dalej by go nie poznało. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo naprawdę uważam, że jego teksty warte są poznania i zapamiętania. Jeżeli czujecie, że wrażliwość Haupta do Was trafia, koniecznie sięgnijcie po „Baskijskiego diabła” – ten zbiór na pewno Was nie zawiedzie, a całkiem możliwe, że tak jak ja przekonacie się, że mieliśmy pewnego polskiego pisarza, który zasługuje na uwagę. Ja ze swojej strony bardzo dziękuję za książkę księgarni internetowej Platon24.plWydawnictwu Czarnemu.

Do usłyszenia już niebawem w kolejnej recenzji!

piątek, 6 stycznia 2017

"Młyn do mumii" - Petr Stančík - PATRONAT [Recenzja 80.]

Dzień dobry, Moi Drodzy! Wiedziałem, że pierwsza recenzja w nowym roku musi być szczególna, dlatego chcę Wam dzisiaj opowiedzieć o książce, którą objąłem w grudniu swoim patronatem medialnym. I musze przyznać, że bardzo się z tego cieszę, bo „Młyn do mumii” Petra Stančíka okazał się jedną z najlepszych, a na pewno najbardziej nietypowych powieści, jakie miałem okazję przeczytać w tym roku. Zapraszam Was zatem na wycieczkę do dziewiętnastowiecznej Pragi…


Mamy przełom roku 1865 i 1866. Główny bohater, komisarz Durman, wraca do domu po Sylwestrowej zabawie, gdy nieoczekiwanie nadeptuje na… trupa. Ktoś w bestialski sposób zamordował praskiego listonosza, zamurowując go w chodniku żydowskiej dzielnicy. Sprawa zaczyna się komplikować, gdy pojawiają się kolejne ofiary, na listonoszy pada blady strach, a morderca wydaje się nieuchwytny. Poszukiwania zaprowadzą komisarza w podejrzane zaułki Pragi, do luksusowych paryskich restauracji i na dwór meksykańskiego cesarza. Co tam odnajdzie? Kim jest tajemniczy zabójca i co stara się przekazać tropiącemu go komisarzowi? Przekonajcie się, sięgając po „Młyn do mumii”.  

Powieść reklamowana jest jako „mistyczny porno-gastro thriller z XIX-wiecznej Pragi”, a ja myślę, że najlepszą rekomendacją dla niej będzie, jeśli udowodnię Wam, że to hasło nie jest ani trochę przesadzone! Zacznijmy od końca – XIX-wieczna Praga. Wiemy, że Praga to idealne miejsce akcji dla powieści – malownicze, kolorowe, intrygujące, a jednocześnie nie bardzo popularne poza literaturą czeską. Dzięki Stančíkowi mamy możliwość poznania tego miasta sprzed 150 lat, i wydaje mi się ono miejscem jeszcze ciekawszym, niż współczesna Praga. Autor daje nam możliwość przejścia się praskimi uliczkami, odwiedzenia urzędów, mieszczańskich mieszkań, tawern, restauracji i domów publicznych. Te ostatnie miejsca składają się właśnie na określenie „porno-gastro”…

Jeśli chodzi o jedzenie, w „Młynie do mumii” mamy szanse poznać szeroką gamę tradycyjnych, czeskich potraw, po prostu całe czeskie menu – nie uwierzylibyście, co oni potrafili jeść! Jedzenie odgrywa w tej powieści niezwykle ważna rolę, bo Czesi jeść lubią i lubią pić – przy dobrym alkoholu świetnie się myśli, dlatego komisarz często korzysta z dobrodziejstw działania przeróżnych trunków. Podobnie jak z usług prostytutek – scen erotycznych jest w tej powieści naprawdę dużo, bo Durman, chociaż ma swoją ukochaną, nie umie powstrzymać się przed odwiedzaniem domów publicznych. Co więcej, lubi eksperymenty, więc Ci, którzy bez zażenowania czytują podobne opisy, powinni być usatysfakcjonowani. Pozostali… cóż, będziecie musieli ocenić to sami, ale moim zdaniem Autor nie przesadza z erotyką, a wszystko, co opisuje, idealnie wpisuje się w klimat tej powieści i dodaje pikanterii do i tak już świetnej atmosfery. Zdecydowanie warto!

I w końcu „mistyczny”, jak thriller może być „mistyczny”, zapytacie? No cóż, śledztwo komisarza Durmana nie przebiega w zwyczajny sposób. Napotka on na swojej drodze duchy, starożytnych władców, którzy nie są wcale tak martwi, jak by się z pozoru zdawało, a w dodatku sam morderca zdaje się być trochę… nie z tego świata. Przed Durmanem trudne zadanie, bo będzie musiał nie tylko wykazać się nie lada pomysłowością, rozwiązując sprawę morderstw listonoszy, to jeszcze walczy z siłami, z którymi mierzyć się trudno.

„Młyn do mumii” to powieść, w której w tle wciągającego, intrygującego kryminalnego wątku obserwujemy panoramę dawnej Pragi, Pragi, która już odeszła. Przyglądamy się rewolucji przemysłowej w Czechach i narastającej wrogości wobec okupanta – Prus, które wówczas zajmowały terytorium Czech. Petr Stančík ukazuje czeską mentalność, zwyczaje i kawałek czeskiej historii w bardzo interesujący sposób, w powieści, którą czyta się dobrze i szybko, od której nie można się oderwać. Do tego oczywiście typowy, czeski humor, który zachwyci miłośników tego typu żartu. Chociaż niektóre rozdziały tej powieści bawią swoją absurdalnością, po zakończeniu lektury opowieść składa się ona w jedną, zgrabną i sensowną całość. A jeżeli potrzebujecie dodatkowej zachęty, zapraszam na KANAŁ, gdzie nie tylko możecie o tej książce posłuchać, ale i ją wygrać! Kolejny konkurs zorganizowałem na Facebooku, więc zachęcam, by zajrzeć i tam i wziąć udział!


Za możliwość wzięcia udziału w promocji tej książki dziękuję niezastąpionemu Wydawnictwu Stara Szkoła.

Do usłyszenia niebawem! :)