Oto subiektywny blog i videoblog literacki! Kto czyta, żyje podwójnie, więc dlaczego nie korzystać z tej szansy? Zapraszam na wspólną podróż do świata literatury! :)

sobota, 31 października 2015

Czytelnicze podsumowanie października 2015

Witajcie ostatniego dnia października! Ten miesiąc zleciał bardzo szybko, był szalony i zaczytany, więc najwyższy czas go podsumować :) Na początku oczywiście przypomnę Wam książki, które przeczytałem tym miesiącu i dołączę linki do odpowiednich recenzji na blogu i vlogu. :)


Bernard Cornwell „Ostatnie królestwo”
„Ostatnie królestwo” to początek sagi zatytułowanej „Wojny Wikingów”, czyli serii, w której wraz z Uthredem, dziedzicem Babbenburga w Northumbrii podróżujemy po średniowiecznej Wielkiej Brytanii i obserwujemy starcie się dwóch światów – chrześcijańskiego i nordyckiego – w IX wieku. To znakomita powieść dla tych, którzy uwielbiają czytać o czasach Wikingów i interesują się mitologią skandynawską. Moje recenzje znajdziecie na BLOGU i VLOGU.



Bernard Minier „Paskudna historia”
Na ponurej i mglistej Glass Island u wybrzeży Stanów Zjednoczonych zostają znalezione zwłoki młodej dziewczyny. Pierwszym podejrzanym wydaje się jej chłopak, Henry… Kto tak naprawdę zabił Naomi i jaki mógł mieć motyw? Fantastyczny thriller nagrodzony w Cognac prestiżową nagrodą dla najlepszego francuskiego kryminału 2015 roku. Gorąco polecam, o czym możecie przekonać się na BLOGU i VLOGU




Nina Majewska-Brown „Zwyczajny dzień”
„Zwyczajny dzień” to kontynuacja „Wakacji”, dobrze przyjętego debiutu o życiu Niny Brown. Po powrocie z tragicznych wakacji Nina próbuje na nowo poukładać swoje życie, które jednak nie zamierza niczego jej ułatwiać… Książka Majewskiej-Brown to tak naprawdę słodko-gorzka historia o każdym z nas. Z moimi recenzjami zapoznacie się na BLOGU i VLOGU.



Piotr Borowiec „Wszystkie Białe Damy”
Ten zbiór trzynastu opowiadań grozy recenzowałem we współpracy z akcją Polacy nie gęsi, i swoich autorów mają. Piotr Borowiec, czerpiąc od mistrzów horroru, głównie H.P. Lovecrafta i Edgara Allana Poe tworzy mrożące krew w żyłach opowieści, których akcja osadzona jest w naszych, polskich realiach. Poczytacie o tym zbiorze na BLOGU, a posłuchacie – na VLOGU.




Ludwík Vaculík – „Siekiera”
W Czechach jedna z najważniejszych powieści współczesnych. „Siekiera” to wielowymiarowa opowieść o dojrzewaniu i przepaści pokoleniowej, czyli rzeczach dotyczących każdego z nas. Jest to także ważny traktat, który rzuca nowe światło na sposób postrzegania ustroju komunistycznego demaskując jego zakłamanie i niesprawiedliwość. Bardzo warto przeczytać, dla mnie to bez wątpienia książka tego miesiąca! Zajrzyjcie do recenzji na BLOGU i VLOGU, by dowiedzieć się więcej.



Katarzyna Bonda „Pochłaniacz”
W tym miesiącu zaprzyjaźniłem się także z Saszą Załuską, profilerką, bohaterką cyklu nowej „królowej polskiego kryminału”. „Pochłaniacz” to naprawdę dobry kryminał i bardzo obiecujący początek sagi. Czy umiejętności psychologa pomogą rozwiązać zagadkę morderstwa znanego muzyka, gdy zawiodą metody śledcze policji? Sprawdźcie. :) Recenzja na BLOGU i VLOGU.



Doliczając jeszcze połowę „Turnieju cieni” Elżbiety Cherezińskiej, którą przeczytałem w październiku, wychodzi, że w ostatnim miesiącu przeczytałem 2729 stron. Całkiem dobry wynik! :)

Dodatkowo na moim kanale pojawiły się w tym miesiącu dwa TAGi: Moje czytelnicze nawyki oraz Booktube Newbie TAG :) Zapraszam do obejrzenia! :) 


Październikowe wydarzenia 

Jednym z najważniejszych wydarzeń w październiku były oczywiście 19. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, na których pojawiłem się 24 października. Poznałem tam wielu blogerów i vlogerów, a także autorów, przede wszystkim panią Elżbietę Cherezińską (<3) i Remigiusza Mroza, a także wydawców. Targi była wspaniałym wydarzeniem i przemiłym przeżyciem, a moją relację możecie obejrzeć TUTAJ. :)

Szczepan Twardoch podpisywał swoje wspomnienia pt. "Wieloryby i ćmy".  



Na stoisku Wydawnictwa Filia królowała nowa powieść Harper Lee "Idź, postaw wartownika" (na zdjęciu swoje książki podpisuje Magdalena Witkiewicz).



 Do Remigiusza Mroza ustawiła się olbrzyyymia kolejka fanów :). 



Udało mi się porozmawiać z moją ulubioną polską autorką - Elżbietą Cherezińską :) I mam dedykację! :D  


Chyba nikomu nie muszę przedstawiać Anity z Book Reviews... Tak się cieszę, że mogliśmy się spotkać! :)  

Poza tym w październiku nawiązałem współpracę recenzencką z dwoma wydawnictwami – Wydawnictwem SineQua NonWydawnictwem Czwarta Strona – a efekty tej współpracy będziecie mogli obejrzeć na blogu i vlogu już w pierwszej połowie listopada.

Październik był też miesiącem, w którym poznaliśmy laureatów najważniejszych nagród literackich, o czym warto wspomnieć w podsumowaniu tego miesiąca. Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury otrzymała Swietłana Aleksijewicz, Nagrodę Bookera – Marlon James za książkę „A Brief History of Seven Killings”, Nagrodę Nike – Olga Tokarczuk za „Księgi Jakubowe”, natomiast Nagrodę Literacką Europy Środkowej „Angelus” otrzymał Serhij Żadan za „Mezopotamię” w tłumaczeniu Michała Petryka i Adama Pomorskiego. Gratulujemy wszystkim zwycięzcom!

Book haul, czyli co zdobyłem w tym miesiącu 

W październiku przybyło do mnie porażająco dużo pozycji, ale, jak zauważyłem, wszystkie pochodziły z przecen bądź były egzemplarzami recenzenckimi. Najbardziej cieszę się rzecz jasna z książek podpisanych na Targach Książki przez autorów („Korona śniegu i krwi” z dedykacją Elżbiety Cherezińskiej! <3), ale też z takich perełek jak „Dygot” Jakuba Małeckiego czy „Kasacja” Remigiusza Mroza, która podobno jest literackim objawieniem… wkrótce się o tym przekonamy! :) Pełną listę październikowych zdobyczy możecie obejrzeć w filmiku na VLOGU podsumowującym ten miesiąc.

TBR – plany czytelnicze na listopad

Wygląda na to, że listopad upłynie pod znakiem polskich pisarzy… Zaczniemy go od mocnego uderzenia, jakim będą recenzje „Tam ci będzie lepiej” Ryszarda Ćwirleja i „Turnieju cieni” Elżbiety Cherezińskiej. Później z kolei zamierzam chwycić „Kasację” Remigiusza Mroza i „Dygot” Jakuba Małeckiego – będzie cu-u-u-udownie! :D

Jeśli chodzi o wydarzenie literackie to we wtorek 3 listopada o 18:00 w poznańskim EMPIKu przy ulicy Ratajczaka odbędzie się spotkanie z Ryszardem Ćwirlejem organizowane przez Wydawnictwo Czwarta Strona. Zamierzam się tam pojawić i zapraszam tych z Was, którzy mieszkają w Poznaniu lub okolicach, żebyście również dołączyli! :)

I na koniec chciałem Wam podziękować za kolejny miesiąc działania vloga – rośniemy w siłę w niezwykłym tempie, bardzo się cieszę, że jest Was TYLE, że tylu z Was subskrybuje mój kanał, ogląda i komentuje filmy! :) Nie zapominajcie też o tym miejscu, o blogu, bo czasem w recenzjach znajdziecie informacje lub smaczki, o których nie mówię na vlogu… Tu też #DziejoSięRzeczy :D Zostawiam Wam link do podsumowania na vlogu – o TUTAJ – i żegnam się z Wami. 



Trzymajcie się ciepło mimo jesieni i nadchodzących chłodów – Jerzy :)  

środa, 28 października 2015

„Pochłaniacz” - Katarzyna Bonda [Recenzja 8.]

Fakt, że trafiam ostatnio na same dobre książki, że nic Wam nie muszę odradzać, cieszy mnie niesamowicie. Dzisiaj mam dla Was kolejną taką książkę. Ta jednak cieszy mnie szczególnie, bo słyszałem opinie bardzo mieszane – niektórzy mówili że przegadana, inni wprost, że to – o zgrozo – nuda. A to przecież powieść nowej „królowej polskiego kryminału”! No to jak to tak? Więc wszyscy przeczytali, przeczytałem i ja. W końcu. I się nie zgodziłem, jak to u mnie bywa. Dlaczego? Ano sprawdźcie sami – przed Wami recenzja „Pochłaniacza” Katarzyny Bondy.

„Pochłaniacz” to pierwsza część zapowiadanej na cztery tomy serii „Żywioły Saszy Załuskiej”. Sasza jest byłą policjantką, a obecnie doktorantką Uniwersytetu Huddersfield w dziedzinie psychologii śledczej. Mówiąc wprost – jest profilerką, osobą, która tworzy portrety psychologiczne domniemanych sprawców zbrodni. Siedem lat po porzuceniu pracy w policji Sasza zostaje wciągnięta w śledztwo w sprawie brutalnego zabójstwa. Tropy zapętlają się coraz bardziej i, co ciekawe, zdają się prowadzić w przeszłość, do lat 90.. Czy rzeczywiście ta zbrodnia ma swoje korzenie w dawnych porachunkach trójmiejskiej mafii? W jaki sposób umiejętności Saszy mogą się przydać w rozwikłaniu zagadki, gdy inne metody zawiodą? Przekonajcie się sami, ja powiem tylko, że warto…

Katarzyna Bonda napisała powieść interesującą przede wszystkim dlatego, że dość niesztampową. Przede wszystkim głównym bohaterem jest nie policjant, lecz psycholog śledczy, którego pracę możemy przy tej okazji dość dokładnie poznać. Mnie, jako osobie zainteresowanej psychologią, pomysł, że główną postacią jest profilerka, bardzo przypadł do gustu. Dzięki temu zamiast biegania z pistoletem mamy trochę rzeczowej analizy zbrodni i pogłębione portrety psychologiczne bohaterów. A skoro już o bohaterach mowa, to jest to mocna strona powieści – Autorka stworzyła kilka naprawdę ciekawych postaci. Wśród nich prym wiedzie inspektor Duchnowski, którego – mimo początkowej niechęci – szczerze polubiłem. No i nie mogę nie wspomnieć, że w tle powieści cały czas przewija się moje ukochane Trójmiasto – plaża na Stogach, Conradinum… Bonda kupiła mnie w ciągu pierwszych 50 stron. :D

Doceniam także to, że Katarzyna Bonda bardzo zadbała o dopieszczenie każdego szczegółu w powieści – dlatego oferuje nam szeroki wachlarz metod śledczych, w tym osmologię, która ma być gwoździem programu, a każda z nich jest szczegółowo opisana i zaprezentowana, co się bardzo chwali – lubię, gdy autorzy tak dbają o to, byśmy czuli się pewnie w świecie przez nich wykreowanym. Podobnie bohaterowie nie są tutaj jakimiś płaskimi, nic nieznaczącymi cieniami, każdy z nich ma swoją historię i zwyczaje, ma po prostu  o s o b o w o ś ć. Czy to z tego powodu nazywano powieść „przegadaną”? No cóż, być może, ale mnie te „przegadania” ani trochę nie przeszkadzały, bo ani chwilę się przy tej powieści nie nudziłem. Sam fakt, że mogłem ją czytać przez sześć godzin z rzędu, jadąc do Krakowa, i kolejne sześć godzin, wracając z niego, o czymś świadczy, prawda? :D


Zastrzeżenie mam jedno – dotyczy ono samej sprawy kryminalnej. Była ciekawa, owszem. Nietuzinkowa, jak najbardziej. Tylko trochę za prosta jak na mój gust… Ja nie mam talentu śledczego i najczęściej w kryminałach jestem daleko za komisarzem prowadzącym śledztwo, a w tym wypadku wydawało mi się, jakbym chwilami troszkę go wyprzedzał… Czy Autorka postawiła bardziej na rozbudowaną formę niż na sedno, jakim w kryminale powinno być śledztwo? Czy troszkę się zagubiła? Sam nie wiem. Tak czy inaczej, z tego powodu daję książce „tylko” 7 na 10 punktów – i czekam na więcej. Mam nadzieję, że kolejne tomy postawią Saszę Załuską w obliczu bardziej skomplikowanych wyzwań.


Na dzisiaj to tyle, zachęcam Was mimo wszystko, żebyście zapoznali się z „Pochłaniaczem” i wyrobili sobie własne zdanie – może i Was pozytywnie zaskoczy? :) Zapraszam też do wysłuchania mojej recenzji na vlogu – o TUTAJ.

Trzymajcie się, J. 

piątek, 16 października 2015

„Siekiera” - Ludwík Vaculík [Recenzja 7.]

Uwielbiam czeską prozę i czeski humor. I czeskich pisarzy, o tak, czeskich pisarzy szczególnie. Swego czasu zaczytywałem się w „Obsługiwałem angielskiego króla” i „Auteczku” Hrabala,  niedawno, dzięki fenomenalnej książce Milana Kundery, dotarło do mnie, jak nieznośnie lekki jest mój byt… ;) A teraz przyszedł czas na kolejnego Mistrza. Przed Wami „Siekiera” Ludwíka Vaculíka! Zapraszam. :)

„Siekiera” to opowieść praskiego dziennikarza, który po wielu latach powraca w rodzinne Morawy, by spotkać się z dawno niewidzianym bratem. Ta pozornie mogłoby się wydawać błaha wycieczka staje się podróżą w głąb samego siebie, własnego życia i przeszłości. Wspomnienia dzieciństwa, wyjazdu z domu, starych przyjaciół i rodziców odżywają i zalewają bohatera. Krok po kroku dziennikarz wprowadza nas w swój świat snując refleksje na przeróżne tematy.


Książkę Vaculíka możemy czytać na bardzo wielu płaszczyznach, możemy tu „pobawić się” w detektywa i wyłuskiwać coraz to nowe znaczenia słów autora. Mamy do czynienia z czysto eschatologicznymi przemyśleniami, mamy przepiękny obraz dorastania i dojrzewania, a także niesamowitą relację między rodzicami a dziećmi, szczególnie synowsko-ojcowską – nie zawsze dobrą, czasem cierpką, nieprzyjemną, bolesną. Autor pokazuje, jak przez lata zmienia się postrzeganie pewnych tematów, jak do niektórych rozmów dorastamy, podczas gdy innych nigdy nie przestajemy się bać. W końcu wiele miejsca zajmuje analiza systemu komunistycznego – niespełnionych obietnic i marzeń, a także życia jednostki w tym systemie. Z tego powodu polecam lekturę „Siekiery” szczególnie starszym czytelnikom, którzy pamiętają czasy komunizmu – myślę, że będzie to dla Was niezwykła podróż.




Nie mogę nie wspomnieć o tym, co, przyznam bez ogródek, zachwyciło mnie najbardziej – o języku. Ludwík Vaculík serwuje nam, czytelnikom, prawdziwą literacką ucztę. Pomijam samo słownictwo i przepiękny styl, dzięki którym czytanie to sama przyjemność. Gwoździem programu jest budowa całego utworu, jest to bowiem klasyczny strumień świadomości – przez całe dwieście osiemdziesiąt sześć stron! Wspomnienia, listy i myśli płynnie przechodzą w siebie, w jednym akapicie autor potrafi umieścić wydarzenia, które dzielą dziesięciolecia, bez uprzedzenia nas o tym. Strumień świadomości to jedna z moich ulubionych technik pisarskich, bo po pierwsze wymaga od pisarza olbrzymiego kunsztu pisarskiego i sprawności we władaniu słowem, które w „Siekierze” Vaculík pokazuje w pełnej krasie, a po drugie wymaga ode mnie, jako czytającego, olbrzymiego skupienia, by odróżnić chociażby mówiące postaci i czasy, w jakich się w danym zdaniu znajdujemy. Pozwala za to na niezwykłe zżycie się z bohaterem. Uprzedzam jednak – „Siekiera” nie jest książką łatwą w odbiorze i zrozumieniu i tych, którzy nie mają dużego samozaparcia, i nie są za pan brat ze strumieniem świadomości, może zniechęcić – nie tyle znudzić, co właśnie zniechęcić.


Aby podsumować, chciałbym powiedzieć, że „Siekiera” jest niezwykłą pozycją – jest przede wszystkim przykładem przepięknej klasycznej literatury, uczty dla osób kochających teksty napisane pięknym językiem, dla tych, którzy lubią rozkoszować się słowem. Ale też dla tych „wytrwałych”, bo Vaculík porusza różne tematy – niektóre z nich mogą być dla nas trudne w odbiorze albo w zrozumieniu, bo żyjemy już w zupełnie innych czasach. Z drugiej jednak strony książka ma również jak najbardziej uniwersalne przesłanie, dotyczące przede wszystkim relacji i dojrzewania każdego człowieka. To świetna analiza człowieka jako jednostki żyjącej z jednej strony w rodzinie, a z drugiej – w systemie politycznym. Gorąco polecam!

Mam nadzieję, że zachęciłem Was do zmierzenia się z „Siekerą”, a sam nie mogę się doczekać, aż w Polsce ukażą się kolejne pozycje tego Autora, bo niestety jego książek nie jestem w stanie przeczytać w oryginale… Wydawnictwo Stara Szkoła – liczę na Was! :)

Zapraszam oczywiście do zapoznania się z recenzją „Siekiery” Ludwíka Vaculíka w formie filmowej, na vlogu, o, TUTAJ :)


Trzymajcie się ciepło, J. 

wtorek, 13 października 2015

„Wszystkie Białe Damy” - Piotr Borowiec [Recenzja 6.]

Mamy październik, czas jesienny, i chociaż ja akurat Halloween nie obchodzę, to przecież o tej porze roku chętnie, wręcz intuicyjnie,  sięgamy po kryminały, horrory i thrillery, bo one tak dobrze pasują do jesiennego nastroju… właśnie taką książkę mam dla Was dziś! Przed Wami recenzja zbioru opowiadań Piotra Borowca pt. „Wszystkie białe damy”. Zapraszam! :)

„Wszystkie Białe Damy” to zbiór, który zawiera trzynaście opowiadań „z pogranicza grozy i urban legend utrzymanych w nastroju ghost story”. I to się w gruncie rzeczy zgadza. Każde z opowiadań Piotra Borowca jest unikatowe, jedyne w swoim rodzaju. Nie mówię, że każde jest równie dobre – bo, przynajmniej z mojego doświadczenia wynika, że w przypadku opowiadań nigdy tak nie jest – ale każde jest z pewnością interesujące. Mamy tutaj opowiadania bardzo króciutkie, stanowiące zaledwie pewne obrazy czy sceny, jak choćby „Akt notarialny”, oraz dłuższe, z czasem akcji rozciągniętym nawet na kilka lat. Bardzo mi się podoba taka konstrukcja zbioru, na pewno każdy znajdzie w nim coś dla siebie.


Powiedzmy jednak trochę więcej o samych opowiadaniach. Autor sięga po znane motywy, ale w ciekawy sposób odświeża je i przenosi w nasze, polskie i współczesne, realia. Mamy więc tutaj historie z zabójstwem, samobójstwem czy opętaniem w tle. Mamy duchy i upiory, potwory z piwnicy, wiedźmy, strzygi, a nawet samego diabła. Niemalże w każdym opowiadaniu możemy wyłuskać jakąś inspirację dziełami mistrzów, czy to Edgara Allana Poe czy H.P. Lovecrafta. Nie uważam jednak, żeby opowiadania zamieszczone w zbiorze były wtórne, wręcz przeciwnie. 

Piotr Borowiec straszy w sposób, który lubię najbardziej, bazuje na pierwotnych instynktach i emocjach – strachu, który obezwładnia, panicznej potrzebie ucieczki przed tym, co nieuniknione. W opowiadaniach poczucie zagrożenia narasta stopniowo, osiągając apogeum w momencie, w którym bohaterowie już nie mogą się wycofać. Świat autora jest bezwzględny i bezwzględne są jego upiory – przerażająca jest świadomość, że to NASZ świat, NASZE ulice, NASI sąsiedzi.


Po przeczytaniu tego zbioru odczuwam jednak pewien niedosyt. Chcę więcej! Mam wrażenie, że każde z opowiadań mogłoby posłużyć za kanwę zapierającej dech w piersiach, dłuższej opowieści. Nie pogniewałbym się, gdyby Autor jeszcze troszkę rozwinął skrzydła i pokazał nam większy fragment swojego – naszego – fantastycznego świata.

„Wszystkie Białe Damy” to zbiór naprawdę dobrych opowiadań. Zapierających dech piersiach i nowatorskich, choć jednocześnie czerpiących wiele z klasyki horroru. Na koniec pozostaje mi tylko przestrzec Was – pamiętajcie, że każdy upiór jest inny… Niektóre wracają w poszukiwaniu zemsty, inne miłości, jeszcze inne – przebaczenia. Nie igrajcie z ich pragnieniami ani ze swoimi życzeniami – słowa, myśli i pragnienia mają wielką moc, moc wyzwalania najczarniejszych cieni naszego świata… Jeśli macie odwagę – sięgnijcie i spotkajcie „Wszystkie Białe Damy” :)

Zapraszam Was też do zapoznania się z recenzją zbioru Piotra Borowca na vlogu, o, TUTAJ.


Trzymajcie się, J.




Recenzja powstała we współpracy z akcją Polacy nie gęsi i swoich autorów mają:) 

piątek, 9 października 2015

„Wakacje” + „Zwyczajny dzień” - Nina Majewska-Brown [Recenzja 5.]

Jest piątkowy wieczór, zbliża się sobota i niedziela, czyli czas, w którym moglibyśmy poczytacie, a Wy, o zgrozo, nie wiecie, co zdjąć z półki? Mam dla Was świetną propozycję lekkiej, a przy tym mądrej i przejmującej weekendowej lektury. Zapraszam na recenzję dwóch powieści Niny Majewskiej-Brown pt. „Wakacje” oraz „Zwyczajny dzień”.

Wbrew wszelkim pozorom – a zwłaszcza wbrew opisowi z tyłu książki, który nie wiem czemu brzmi akurat TAK, bo zupełnie nie pasuje do treści i wprowadza jedynie w błąd, zapowiadając błahą powiastkę – „Wakacje” to nie zwykła „babska” literatura (swoją drogą uważam że coś takiego w ogóle nie istnieje – bo co jest w takim razie „męską literaturą” – każdy może według mnie czytać każdą książkę i coś z niej dla siebie wyciągnąć). Owszem opowieść zaczyna się przyjemnie i lekko. Główna bohaterka i zarazem narratorka powieści, Nina Brown, wyjeżdża na wakacje wraz z mężem Bartkiem i dwojgiem dzieci – Jaśkiem i Klarą. Wakacje w Barcelonie mają być rodzinną sielanką wypełnioną plażowaniem i zwiedzaniem zabytków. Okazuje się, że plan może spalić na panewce, gdy w Barcelonie zupełnie niespodziewanie – przynajmniej dla głównej bohaterki – pojawiają  się teściowie Niny, z którymi ma ona, delikatnie rzec ujmując, chłodne relacje.

Przyjazd teściów prowadzi oczywiście do mnóstwa zabawnych i rozbrajających sytuacji, które opisane lekkim i przyjemnym językiem zmuszają do śmiechu, przecież tyle z nich znamy z codziennego życia! A może wakacje staną się okazją do odbudowania nadszarpniętego zaufania? :) Do tego wszystkiego razem z bohaterami „Wakacji” zajrzymy w uliczki gorącej Barcelony, wypijemy aromatyczną kawę na placu przed katedrą i przyjrzymy się uczuciu rodzącemu się między Jaśkiem a pewną młodą Hiszpanką…

I tak wakacje niemal już dobiegają końca, gdy nagle wydarza się coś, czego nigdy nie moglibyśmy oczekiwać w takiej powieści. Cios w brzuch, po którym brakuje nam tchu. Śmiech przechodzi w łzy i ściśnięte gardło. I nagle główna bohaterka musi odnaleźć się w zupełnie nowej sytuacji, poradzić sobie z problemami, których nie przewidziała w najśmielszych snach, przewartościować swoje życie. „Zwyczajny dzień” to ciąg dalszy jej zmagań z rzeczywistością, a całą książkę można by streścić zdaniem „nieszczęścia chodzą parami, a często i stadami”. I chociaż muszę przyznać, że druga część cyklu o Ninie Brown podobała mi się odrobinę mniej – może dlatego, że bohaterka trochę zaczęła mnie denerwować swoją roszczeniową postawą i ciągłym wywyższaniem się nad wszystkimi wokół – to autorka utrzymała język i zabawny, ironiczny komentarz do wydarzeń na dobrym poziomie, co sprawia, że i tę książkę czyta się niemal równie przyjemnie jak pierwszą. 




„Wakacje” i „Zwyczajny dzień” to powieści z przesłaniem. Wskazują nam, że powinniśmy każdego dnia dziękować za to, co mamy, bo któregoś ranka możemy bardzo łatwo stracić wszystko, na czym nam zależy. Pokazują, jak trudno przewartościować swoje życie i znaleźć sens w tym, co, przynajmniej pozornie, nie ma już sensu. Autorka podpowiada, że powinniśmy bardziej doceniać rzeczy, które, jak nam się wydaje, należą się nam jak przysłowiowemu psu zupa. Zachęcam Was, żebyście poznali Ninę Brown i jej zwariowaną rodzinę – mam nadzieję, że te powieści zauroczą was i wciągną, tak jak zauroczyły i wciągnęły mnie. ;)
Zapraszam do wysłuchania mojej recenzji książek Niny Majewskiej-Brown na vlogu – o TUTAJ. :)


Trzymajcie się ciepło!

J.   

czwartek, 8 października 2015

„Paskudna historia” - Bernard Minier [Recenzja 4.]

Jesień to czas, w którym wielu z nas nachodzi ochota na kryminały, thrillery albo horrory. To z pewnością ma coś wspólnego z ponurą, zimną, deszczową aurą na zewnątrz. U mnie w tym roku sezon „straszenia się” rozpoczęła czwarta powieść francuskiego pisarza Bernarda Miniera. Na „paskudną historię”, bo to o niej mowa, czekałem od dawna i wiązałem z tą książką duże nadzieje, i, o czym zaraz się przekonacie, nie zawiodłem się.

Na Glass Island, wyspie u wybrzeży Stanów Zjednoczonych, ze swoimi dwoma matkami mieszka szesnastoletni Henry Walker. Jest całkiem zwyczajnym chłopakiem, chodzi do szkoły, ma paczkę przyjaciół, z którą spędza każdą wolną chwilę, i śliczną dziewczynę, którą bardzo kocha. Pewnego dnia jednak Naomi postanawia zerwać z Henrym, a następnego dnia zostaje znaleziona martwa. Życie chłopaka staje na głowie. Gdy Henry okazuje się głównym podejrzanym o zabójstwo, tajemnice się piętrzą, a jakby tego było mało, ludzie wokół zdają się wiedzieć więcej o jego przeszłości niż sam Henry. Chłopak czuje, że nadszedł czas, by stawić czoła cieniom z przeszłości.


To już druga, po „Kręgu”, książka Miniera, w której bohaterem jest grupa nastolatków, i autor świetnie radzi sobie z przedstawieniem ich dylematów i problemów. Wchodzi w sam środek społeczności malej wyspy i analizuje relacje między jej członkami z wnikliwością detektywa. Sam Henry, który jest narratorem całej historii, jest uważnym obserwatorem, dzięki czemu cała historia jest tak bardzo wiarygodna i czujemy się, jakbyśmy sami żyli na Glass Island.

Poprzednie trzy książki Miniera, czyli „Bielszy odcień śmierci”, „Krąg” i „Nie gaś światła” tworzyły cykl powieściowy, który łączyła postać komisarza Martina Servaza. „Paskudna historia” to zupełnie odrębna od tego cyklu książka i wyraźni różni się od nich, ponieważ pisarz położył mniejszy nacisk na wątek kryminalny, mniej miejsca na kartach powieści zajmują szczegóły z prowadzenia śledztwa, mimo że poszukiwanie mordercy Naomi stanowi oś fabularną powieści. Morderstwo to służy jednak bardziej przedstawieniu pewnej idei, bo Minier chce nam tą powieścią pokazać, że w dzisiejszych czasach, w dobie Internetu, nic nie możemy zachować dla siebie, jesteśmy bez przerwy wystawieni na widok publiczny. Podczas czytania „Paskudnej historii” cały czas mamy poczucie osaczenia i zagrożenia.

Minier jest mistrzem budowania napięcia, więc „Paskudna historia” to książka z tych, w których z każdą przeczytaną stroną coraz bardziej boli nas brzuch, a serce podchodzi do gardła, ale mimo wszystko nie jesteśmy w stanie odłożyć tej powieści, bo jest niesamowicie wciągająca i prowadzi do całkowicie zaskakującego zakończenia – jak to bywa u Miniera. Podsumowując, „Paskudna historia” to świetnie skonstruowany i nieszablonowy, mroczny thriller, który warto poznać – podobnie jak inne książki tego autora. Na jesienne wieczory polecam Wam tę książkę bardzo serdecznie – swoją drogą akcja powieści dzieje się na przełomie września i października, więc idealnie wpasowuje się „na teraz”. :)


Dziękuję Wam za przeczytanie recenzji, jeżeli macie ochotę, zachęcam do pozostawienia komentarza ze swoimi opiniami :) Zapraszam też na vloga, gdzie ukazała się już wideorecenzja „Paskudnej historii” – możecie jej wysłuchać o TUTAJ.


Trzymajcie się ciepło – J. 

poniedziałek, 5 października 2015

„Ostatnie królestwo” - Bernard Cornwell [Recenzja 3.]

Krwawe bitwy, morskie podróże i pogańska magia – to właśnie świat, do którego dzisiaj Was zabiorę, to świat wojowników o gorącej krwi przybywających prosto z lodowatej północy. To świat Wikingów, to „Ostatnie królestwo” autorstwa Bernarda Cornwella. Zapraszam do recenzji.

Już na samym początku zaskoczenie – w powieści Cornwella, chociaż mówi o Wikingach, nie znajdziemy ani słowa o Skandynawii, bo miejscem akcji jest Anglia – średniowieczna Brytania podzielona na Northumbrię, Mercję i Wessex. Gotowi na zaskoczenie numer dwa? Bohaterem nie jest wcale Wiking! W powieści Cornwella głównym bohaterem, i jednocześnie narratorem, jest młody Uthred, eldorman, dziedzic Bebbanburga, ziem w północnej Northumbrii. To on właśnie snuje opowieść swojego życia, które zmieniło się w dniu, w którym dzicy poganie z dalekiej Danii wymordowali jego rodzinę. Pogrom przeżył tylko on, dziewięcioletni chłopiec, i to jako jeniec jarla Ragnara Nieustraszonego (no bo kogóż by innego?). Po takim prologu może już być tylko lepiej. I rzeczywiście jest lepiej. Bo oto spotyka nas kolejne, największe zaskoczenie. Jeśli myśleliście, że Uthred będzie próbował uciekać, walczyć czy uwolnić się z niewoli, nic bardziej mylnego, bo chłopak zdaje się akceptować swoje nowe położenie…


Jarl Ragnar postanawia wychować młodego Anglika. Uthred rozpoczyna więc życie wśród pogan, o których nasłuchał się przez całe życie wielu okropności. Ale czy Duńczycy rzeczywiście okażą się potworami? Czy Uthred odnajdzie swoje miejsce w zupełnie nowej Anglii? Żeby się o tym przekonać, musicie sięgnąć po „Ostatnie królestwo”. :)

Osoby, które podobnie jak ja lubią powieści osadzone w świecie średniowiecznym, a zwłaszcza powieści o Wikingach, na pewno się nie zawiodą. Opowieść Uthreda bardzo dobrze się czyta, ten bohater to prawdziwy wojownik z krwi i kości, który miał życie pełne niesamowitych wydarzeń, ale który ma też słabości i dylematy. Związany więzami miłości, przyjaźni i lojalności musiał stanąć przed wyborami, które miały przesądzić o losach Anglii. A poza tym, to bohater naprawdę dobrze skonstruowany – dynamiczny i intrygujący, bardzo zmienia się podczas trwania akcji, a jego postrzeganie świata przechodzi prawdziwą ewolucję, ale wiarygodną i usprawiedliwioną – nie ma tu objawień nie-wiadomo-skąd-i-dlaczego…


Cornwell odmalowuje piękny obraz średniowiecznej Anglii ogarniętej konfliktem między starym a nowym światem. Wojna ludzi to też wojna bogów, w której równowaga sił wcale nie jest oczywista… Jeżeli dodamy do tego ciekawe opisy życia codziennego Duńczyków i trzy czy cztery naprawdę dobrze skonstruowane opisy bitew i walk, to otrzymujemy świetną lekturę.

Oczywiście nie może się obyć bez małego „ale”. Jeżeli ktoś zna już jakieś pozycje osadzone w tych klimatach lub oglądał seriale czy filmy o Wikingach, na pewno napotka tu znajomych, jak choćby króla Egberta, króla Aellę i oczywiście jarla Ragnara. Cornwell nie stroni również od pewnych schematów – na przykład ród Uthreda musi wywodzić się od Odyna, no bo jak to tak. Mi osobiście to nie przeszkadzało, bo ja po prostu takie powieści lubię i wiem, że taki ich urok, ale rozumiem, że niektórym będzie to przeszkadzać. Z drugiej strony trzeba Cornwellowi oddać, że jego powieść jest chyba najbardziej wierna historycznie powieścią na te tematy, jaką czytałem – przynajmniej na tyle, na ile pewna jest nasza wiedza o tych czasach. Widać wyraźnie, że ten pan wie, o czym pisze, i chwała mu za to.

„Ostatnie królestwo” to pozycja, po którą zdecydowanie warto sięgnąć, jeżeli kogoś interesują te czasy i ten świat – Cornwell świetnie sobie radzi z kreowaniem rzeczywistości średniowiecznej Anglii, brutalnych pogan i interesującego głównego bohatera. Ma pomysł na to, co chce napisać i robi to naprawdę dobrze. Bardzo mnie zainteresował i tak poprowadził wątek główny, że nie mam innego wyjścia, jak czytać kolejny tom w nadziei na wyjaśnienia. Chcę więcej pisarstwa Cornwella – a to znaczy, że ta książka była dobra! :)

Zachęcam do wysłuchania też mojej recenzji „Ostatniego królestwa” Bernarda Cornwella o TUTAJ, na vlogu. :)


Zapraszam też na wszystkie portale społecznościowe, gdzie mnie znajdziecie – potrzebne linki znajdziecie w zakładce „Kontakt”. Zachęcam oczywiście do kontaktu ze mną, jeśli maci ochotę! :) 


Trzymajcie się ciepło – J.