Oto subiektywny blog i videoblog literacki! Kto czyta, żyje podwójnie, więc dlaczego nie korzystać z tej szansy? Zapraszam na wspólną podróż do świata literatury! :)

piątek, 16 września 2016

"Vip room" + "Sztokholm delete" - Jens Lapidus [Recenzja 72.]

Moi Drodzy, wracam dzisiaj do Was z recenzją dwóch kryminałów , które były bez wątpienia jednymi  lepszych skandynawskich kryminałów jakie przeczytałem w ostatnim czasie. Jeśli chcecie poznać mroczne oblicze Sztokholmu, przyjrzeć się mafijnym porachunkom i stanąć twarzą w twarz z przestępczym półświatkiem szwedzkiej stolicy, zapraszam Was na recenzję powieści „Vip room” i „Sztokholm delete” Jensa Lapidusa.


W pierwszym tomie poznajemy Teddy’ego, mężczyznę, który właśnie wychodzi na wolność po ośmiu latach spędzonych w wiezieniu za porwanie. Bardzo chce naprostować swoje życie i zapomnieć o dawnym, gangsterskim życiu, ale to nie takie proste, bo odzywają się do niego znajomi z przeszłości, żądając wyrównania zaległych rachunków… W dodatku Teddy zostaje wciągnięty w dziwne śledztwo przez jedną z najbardziej prestiżowych kancelarii adwokackich w Sztokholmie. Jej szef chce bowiem wykorzystać znajomość świata przestępczego i umiejętności Teddyego i prosi go, by wraz z Emelie, młodą prawniczką, odszukali pewnego zaginionego milionera. Natomiast w powieści „Sztokholm delete”, czyli drugim tomie cyklu, Teddy i Emelie znów prowadzą śledztwo, ale wydaje się ono jeszcze bardziej niebezpieczne niż poprzednio – mafijne porachunki, tajemnicze sprawy z przeszłości i morderstwo w tle. Emelie wbrew zakazowi szefa podejmuje się obrony mordercy, a Teddy pomaga jej rozwikłać skomplikowaną zagadkę. Jak potoczą się ich losy, czy wybrną z tego cało i czy uda im się dowieść niewinności oskarżonego – dowiecie się sięgając po powieści Lapidusa.  

Przede wszystkim chcę powiedzieć o czymś, co szczególnie rzuciło mi się w oczy podczas czytania – moim zdaniem powieści Lapidusa bardzo wyróżniają się na tle innych skandynawskich kryminałów i to zdecydowanie na plus! Tak się akurat złożyło, że w tym samym czasie czytałem też „Na imię mi Zack” Monsa Kallentofta, czyli inny szwedzki kryminał, którego akcja dzieje się w Sztokholmie. Pomimo pewnych podobieństw, zobaczyłem też całe mnóstwo różnic: przede wszystkim „Vip room” i „Sztokholm delete” nie epatują brutalnością, naturalistycznymi opisami, wulgaryzmami i okrucieństwem, do jakich przyzwyczaiły nas kryminały Larssona, Mankella czy Kallentofta właśnie. Nie mówię, że u wspomnianych autorów mi to przeszkadza, wszak i tego w kryminałach szukamy, ale powieści Lapidusa to bardzo miła odskocznia, i chociaż oczywiście to nie powieści dla dzieci, bo mowa w nich o narkotykach, i o prostytucji i o brutalnych zabójstwach, to jednak nie na nich skupiona jest cała książka. Wszystkie te zjawiska i zabiegi stanowią jedynie tło dla wciągającej akcji i świetnie skonstruowanej fabuły, i bardzo mi się to podobało.

No właśnie, bo trzeba Lapidusowi przyznać, że konstruowanie powieści ma rewelacyjnie opanowane. W jego książkach nie znajdziecie momentów dużo słabszych albo dużo lepszych, akcja toczy się równym, szybkim rytmem, wciąga niesamowicie, tak, że z rozdziału na rozdział chcemy więcej, i więcej, i więcej. Aż do absolutnie zaskakującego zakończenia – zwłaszcza w drugim tomie! – po którym najchętniej sięgnąłbym od razu po kolejny tom tej serii. Tak samo jak bohaterowie, którzy, mimo że nie są kryształowi i dopuszczają się nierzadko czynów co najmniej wątpliwych moralnie, dają się lubić i kibicujemy im z całych sił. W szczególności dotyczy to oczywiście głównego bohatera, Teddy’ego. Bardzo spodobało mi się, w jaki sposób Lapidus splótł wątek prywatny Teddy’ego, jego losy sprzed aresztowania, z wątkami śledztw prowadzonych teraz przez niego wraz z Emelie. Tym razem nic nie dzieje się dwutorowo, wątek prywatny Teddy’ego nie biegnie „obok” głównej osi fabularnej książki, ale jest z nią bardzo ściśle związany, co jest świetnym rozwiązaniem, bo dodatkowo zapętla fabułę i czyni ją jeszcze bardziej intrygującą.

Dodatkowo znajdą tu także coś dla siebie miłośnicy opisów i ci, którzy lubią wczuć się w atmosferę miejsc opisywanych w powieści – Lapidus dużo czasu poświęca bowiem na opisy mrocznego Sztokholmu z jego podziałami społecznymi, wielokulturowością, wojnami gangów, mafiosami na wysokich stanowiskach. Razem z Teddym i Emelie przemierzamy sztokholmskie ulice i dzielnice, od centrum aż do przedmieść. Jeżeli macie ochotę – przekonajcie się sami, ale uprzedzam, że to jazda bez trzymanki.

Tak naprawdę mógłbym przyczepić się tylko do jednej rzeczy – Teddy zerwał z przestępczym światkiem, a Emelie to jedynie zwykła prawniczka w kancelarii adwokackiej, ale ich możliwości śledcze są niemalże nieograniczone, chwilami wydaje się wręcz, że większe niż sztokholmskiej policji. W mgnieniu oka docierają do ludzi, do których dotrzeć powinno być raczej trudno, potrafią przekupić albo zmusić do mówienia każdego i oczywiście wyjątkowo zgrabnie uniknąć konsekwencji… Nieco to amerykańskie i czasami mnie irytowało, zwłaszcza w tomie pierwszym. Ale… no cóż, „Vip room” i „Sztokholm delete” to jednak kryminały i maja służyć rozrywce, a nie być powieściami wiernie oddającymi rzeczywistość. A o tym akurat mogę Was zapewnić – książki Lapidusa dostarczają świetnej rozrywki na kilka długich wieczorów. Reszta w moim odczuciu nie jest aż taka ważna w tym przypadku.

Jeśli więc macie ochotę na dobry, skandynawski kryminał, który wnosi do tego tak popularnego ostatnio nurtu coś nowego – powieści Jensa Lapidusa zdecydowanie będą czymś dla was. Polecam serdecznie i zapraszam też do obejrzenia recenzji w formie filmu o TUTAJ.


Za egzemplarze recenzenckie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.

Do usłyszenia wkrótce! :)


niedziela, 4 września 2016

"Miejsce na ziemi" - Umi Sinha [Recenzja 71.]

Witajcie, Moi Drodzy, w kolejnej recenzji na blogu! Dobrze wiecie, że lubię, gdy książki pozwalają mi wybrać się w zakątki świata, w które naprawdę wybrać się nie mogę – przynajmniej na razie. Dlatego gdy zobaczyłem powieść Umi Sinhy „Miejsce na ziemi” natychmiast zwróciła moją uwagę: najpierw przepięknym wydaniem, a potem intrygującym opisem. Zapraszam Was dziś w literacką podróż z rodziną Langdonów z Anglii do odległych, dziewiętnastowiecznych Indii ogarniętych wojną, w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi!


Akcja „Miejsca na ziemi” rozgrywa się na przestrzeni siedemdziesięciu lat, od lat 50. XIX wieku do końca I wojny światowej, a historię rodziny Langdonów poznajemy z perspektywy trzech osób należących do trzech kolejnych pokoleń tego rodu. W połowie XIX wieku Cecily wyrusza z Anglii do Indii, by pojąć za męża oficera wojsk brytyjskich, Arthura. Wszystko, co ją spotyka, opowiada swojej ukochanej siostrze bliźniaczce, Minie, w formie listów. Małżeństwo Cecily nie jest niestety tak idealne, jak dziewczyna się spodziewała, a w dodatku nastroje w Indiach stają się coraz gorsze, i wkrótce wybucha tam Powstanie Sipajów… Syn Cecily, Henry, wychowuje się pod opieką ojca i czujnym okiem swoich hinduskich wychowawców, ale miejscowi nie dają mu zapomnieć o jego brytyjskim pochodzeniu. Jaką przyszłość dla siebie wybierze? W końcu poznajemy Lilę, jedyną córkę Henry’ego, która pewnego dnia przeżywa niewyobrażalny koszmar. Jej ojciec zabija się w swoje urodziny niemalże na jej oczach. Następuje szybka decyzja, by wysłać dziewczynkę pod opiekę ciotecznej babki Miny do Anglii, i Lila wbrew sobie zmuszona jest opuścić ukochane Indie. Czy dane będzie jeszcze kiedykolwiek wrócić do miejsca, które uważa za swój dom, czy odnajdzie się w Anglii i czy rozwiąże zagadkę samobójstwa ojca? Tego wszystkiego dowiecie się, sięgając po „Miejsce na ziemi”.

Fabuła brzmi niezwykle zachęcająco, prawda? Nie chciałem za dużo Wam zdradzać, więc zarysowałem jedynie początek każdego z wątków, które poznajemy równolegle, ponieważ rozdziały z punktu widzenia Lili, Henry’ego i Cecily następują na zmianę bezpośrednio po sobie. I zacznę może od małego malkontenctwa: wydawało mi się, że historia, która dzieje się w Indiach w tak burzliwych czasach, która opowiada o losach rodziny rozdzielonej wojną, będzie wciągająca i pasjonująca, że odbierze mi dech w piersiach, a tak się niestety nie stało. To jedynie kolejny dowód, że nie warto oczekiwać po książkach konkretnych rzeczy ani sobie niczego obiecywać, bo można się zawieść. Akcja powieści Umi Sinhy rozwija się moim zdaniem, przynajmniej miejscami, aż boleśnie powoli. Tylko czy to rzeczywiście przemawia na jej niekorzyść? Nie wydaje mi się, bo „Miejsce na ziemi” zamiast być jedynie wciągającą powieścią, jakiej się spodziewałem, okazało się być świetnie skonstruowaną, ambitną powieścią, na którą nie żal przeznaczyć kilka wieczorów.

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę, że tło dla historii rodziny Langdonów tworzą opisy prawdziwych wydarzeń historycznych. Powstanie Sipajów, rzeź w Kanpuru i I wojna światowa to przerażające zdarzenia, które przedstawione z punktu widzenia Lili, Henry’ego i Cecily stają się jeszcze bardziej przejmujące, bo nabierają wymiaru osobistego. Nie można odmówić Autorce, że ma dar wciągania nas w historię, tak że czujemy się, jakbyśmy byli jej częścią i przeżywali to samo, co bohaterowie, a to właśnie dzięki specyficznej budowie powieści. Ponieważ Umi Sinha studiowała kompozycję literacką, można podejrzewać, że zupełnie świadomie połączyła powieść epistolarną z tekstem w formie pamiętnika i wspomnień, i eksperyment ten zakończył się moim zdaniem stuprocentowym sukcesem. „Miejsce na ziemi” niezwykle porusza, gra nam na emocjach, a momentami przepełnia głębokim smutkiem. Dodatkowo w zagłębieniu się w lekturę pomagają nam realistyczne opisy Indii, zwłaszcza życia codziennego w tym kraju pełnym barw, zapachów i krajobrazów nam nie znanych. Umi Sinha wychowała się w Indiach, więc dobrze wie o czym pisze opowiadając o tym kraju z perspektywy młodych bohaterów. Jest to bez wątpienia jeden z największych atutów tej książki.

Kolejnym jest też fakt, że „Miejsce na ziemi” docenia się tak naprawdę dopiero po przeczytaniu ostatniego rozdziału, ostatniego zdania, bo dopiero one wyjaśniają zagadkę postawioną w prologu. Ta powieść to historia z rodzaju tych, którym trzeba dać szansę, podobnie jak na przykład recenzowana przeze mnie ostatnio „Malarka gwiazd” Amelii Noguery. „Miejsce na ziemi” jest też, od tytułu począwszy, a na ostatnim zdaniu kończąc, w całości utworem metaforycznym, tak naprawdę to jeden wielki obraz dramatycznego poszukiwania swojego (tytułowego) miejsca na świecie, w rodzinie, w relacjach. Każdy kolejny potomek Langdonów rozdarty jest między Anglię, a Indie, między kraj, z którego pochodzą jego przodkowie, a ten, gdzie się wychował i który pokochał – lub który, jak w przypadku Cecily, musi dopiero pokochać. Umi Sinha pokazuje też, że nasze dziedzictwo potrafi ciążyć nam jak klątwa, że rodzice i dziadkowie pozostawiają nam nie tylko to, co dobre, ale też to, czego wcale byśmy nie chcieli. Pokazuje, że słowa Williama Faulknera, będące mottem te powieści, są jak najbardziej prawdziwe: „Przeszłość nigdy nie umiera. Minione dni tak naprawdę nie przemijają”. Dodatkowo jest to oczywiście przerażający swoją aktualnością obraz walki o tolerancję, ścierania się kultur, wojny o wolność i dowód, że człowiek potrafi być najokrutniejszą z istot. Jeżeli nie wiecie, o czym mówię, przeczytajcie tę książkę – zrozumiecie, gdy dotrzecie do opisu rzezi w Kanpuru. Przyznaję – w tym momencie łza zakręciła mi się w oku. Prze-ra-ża-ją-ce.

Podsumowując, „Miejsce na ziemi” to piękna opowieść dla cierpliwych i wrażliwych czytelników. Mam wrażenie, że to nie jest historia, która pozostanie ze mną na długo – to raczej jedna z tych książek, które wzruszają na chwilę, dają do myślenia, i zachęcają z półki, by za jakiś czas do nich wrócić i przypomnieć sobie wrażenia towarzyszące czytaniu. I chociaż dla niektórych będzie to duży minus, ja nie żałuję czasu, który poświęciłem na przeczytanie debiuty Sinhy, bo na kilka dni zanurzyłem się w pięknej historii, którą z przyjemnością kiedyś przeżyję raz jeszcze. No i nauczyłem się, żeby brać z opowieści to, co ma do zaoferowania, a przed czytaniem nie karmić się oczekiwaniami i obietnicami innych! :) Ale jeśli Wy chcecie posłuchać o „Miejscu na ziemi” jeszcze trochę, zapraszam na FILM na mój kanał YouTube! :) 


Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję księgarni internetowej Platon24.

Do usłyszenia już niedługo! :)