Oto subiektywny blog i videoblog literacki! Kto czyta, żyje podwójnie, więc dlaczego nie korzystać z tej szansy? Zapraszam na wspólną podróż do świata literatury! :)

wtorek, 31 maja 2016

Trylogia "Szpiedzy" - Aleksander Makowski [Recenzja 57.]

Witajcie w kolejnej recenzji! Dzisiaj chciałbym Wam opowiedzieć nie o jednej, ale aż o trzech książkach, a konkretnie rzecz biorąc o trylogii Aleksandra Makowskiego „Szpiedzy”, na którą składają się kolejno powieści „Bez przebaczenia”, „Bez sumienia” oraz „Następne pokolenie”. Jeżeli chcecie przeżyć mrożącą krew w żyłach przygodę, otrzeć się o wielką politykę i poznać cały arsenał szpiegowskich sztuczek, to zapraszam na recenzję!


2 maja 1958 roku przed hotelem Algonquin na Manhattanie ginie dwójka młodych ludzi, kobieta i mężczyzna. Ona, Inez, jest ukochaną Dominika, przemytnika z Polski, a on, Jan, jego przyjacielem. Dominik świetnie zna świat służb wywiadowczych i od razu cała sprawa wydaje mu się podejrzana. Zbolały po stracie ukochanej zaczyna nierówną walkę z najpotężniejszymi graczami światowej polityki, starając się dociec, kto zlecił zabójstwo. Okazuje się, że nie tylko Dominikowi cała sytuacja się nie podoba, dzięki czemu w kolejnych tomach trylogii możemy obserwować zmagania kilkorga osób należących do różnych służb wywiadowczych, których połączyła chęć zemsty za śmierć przyjaciół. Czy uda im się odnaleźć i ukarać winnych? Jakie kontakty będą musieli uruchomić, by tego dokonać? Komu mogą zaufać i czy rzeczywiście każdy z nich ma zupełnie czyste intencje? O tym przekonacie się, sięgając po cykl Aleksandra Makowskiego.

Przede wszystkim musicie wiedzieć, że Aleksander Makowski to były polski szpieg, a kojarzyć go możecie z wywiadu-rzeki „Zawód: szpieg”, w którym odsłonił kulisy funkcjonowania polskiego wywiadu. I co jak co, ale w jego powieściowej trylogii przede wszystkim rzuca się w oczy, że Makowski naprawdę świetnie wie o czym pisze. Skomplikowane relacje między służbami wywiadowczymi, szpiegowskie operacje i zasady polityki międzynarodowej ma opanowane w stu procentach w małym paluszku i to chyba jeden z największych atutów tej serii. Dzięki temu, że Autor tak sprawnie porusza się w świecie swoich bohaterów, bo sam mógłby być jednym z nich, cała seria jest niezwykle wiarygodna, i mimo że zazwyczaj takie szpiegowskie historie wydają się być odrobinę naciągane i trudne do uwierzenia – nie tym razem. Nie w tym przypadku!

Szczerze przyznaję, że z początku trochę się przestraszyłem, bo było ciężko. Przede wszystkim ciężko mi się było połapać kto jest kim, kto komu służy, kogo zdradza, a dla kogo szpieguje. CIA, FBI, Mosad, KGB, SS… Nazwy kolejnych służb specjalnych, organizacji, imiona, nazwiska i stopnie na pierwszych stu stronach przyrastają w tempie geometrycznym, i dla kogoś, kto niespecjalnie orientuje się w temacie, mogą stanowić niemałe wyzwanie. Jednak kiedy przebrniemy już przez początek pierwszego tomu, gdy przypasujemy odpowiednie nazwiska do odpowiednich wywiadów, dajemy się porwać rewelacyjnie opowiedzianej historii i z zapartym tchem śledzimy poczynania bohaterów. Dodatkowo brutalne czasy zimnej wojny i świetnie wyważona mieszanka faktów i fikcji sprawiają, że w całej serii panuje klimat świetnie oddający atmosferę tamtych czasów.

Co do bohaterów, to i o nich warto wspomnieć, bo mamy tu kilka naprawdę świetnie wykreowanych postaci. Moją uwagę szczególnie zwróciły te kobiece – temperamentna Dolores, pułkownik Jana z bolesną przeszłością i uwodzicielska, utalentowana malarka Maria, ale i panowie nie pozostają w tyle. Główny bohater, Dominik, owładnięty pragnieniem zemsty twórca siatki przemytniczej to ciekawa postać, której kibicujemy z całego serca, a knowania Van Vertów naprawdę mrożą krew w żyłach. W dodatku znajdziemy tu i postaci historyczne, jak choćby postać prezydenta Kennedy’ego, które naprawdę ożywają na kartach powieści Makowskiego.

Podsumowując, trylogia „Szpiedzy” to kawał naprawdę dobrej, szpiegowskiej, mocno politycznej literatury. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to seria nie dla każdego, i nawet nie będę próbował Wam wmówić, że jest inaczej. Jeśli jednak lubicie literaturę sensacyjną, interesujecie się zawodem szpiega albo lubicie czytać o czasach zimnej wojny, to te trzy powieści asa polskiego wywiadu będą idealną lekturą dla Was! Wciągająca lektura i miłe wspomnienia z czytania zapewnione! A jeśli jeszcze Was nie przekonałem, koniecznie zajrzyjcie na vloga, TUTAJ.





Trylogię „Szpiedzy” miałem przyjemność polecać Wam we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca

Do usłyszenia już jutro w podsumowaniu miesiąca!

sobota, 28 maja 2016

"Historia pszczół" - Maja Lunde [Recenzja 56.]

Witajcie, moi Drodzy, w przepiękny, majowy dzień! Dzisiaj chciałbym Wam opowiedzieć o naprawdę przepięknej powieści, która zebrała już mnóstwo dobrych opinii – i ja muszę dołożyć swoją cegiełkę. Mowa oczywiście o „Historii pszczół” Mai Lunde, książce, która mnie poruszyła i naprawdę mną wstrząsnęła – i coś mi się dziwnie wydaje, że trafi do zestawienia najlepszych dziesięciu książek tego roku. Zapraszam serdecznie na recenzję!


W „Historii pszczół” Autorka snuje trzy niezależne od siebie opowieści, a akcja każdej z nich dzieje się zupełnie w innych czasach. W pierwszej z nich poznajemy Williama Savage’a, angielskiego przyrodnika, którego opuściła chęć do pracy i badań. Gdy jednak pewnego dnia 1852 roku wpada na pomysł, jak zrewolucjonizować budowę pszczelego ula, znów zaczyna pracować ze zdwojoną siłą. Ale jak to w świecie nauki bywa, ktoś gdzieś też już pracuje nad ulepszeniem ula… W 2007 roku osadzona jest akcja opowieści o George’u i jego rodzinie, która od pokoleń zajmuje się pszczelarstwem. Niestety to właśnie na czas życia George’a przypada czas Zapaści, dziwnego zjawiska, w wyniku którego wymierają pszczoły. Jakby tego było mało, mężczyzna ma pewne problemy w porozumieniu się ze swoim synem, Tomem. W końcu mamy i rok 2098, Syczuan, świat w wizji niemalże postapokaliptycznej, świat bez pszczół, w którym ludzie muszą sami dbać o zapylanie kwiatów. Jedną z robotnic jest Tao, matka małego Wei-Wena, który pewnego dnia znika w tajemniczych okolicznościach, a Tao z desperacji wyrusza w głąb Chin na poszukiwania jedynego dziecka. W jaki sposób te historie są ze sobą powiązane? Dlaczego elementem łączącym je są pszczoły? I jak potoczą się losy bohaterów? O tym przekonacie się, sięgając po „Historię pszczół”.

Dla mnie ta książka to przede wszystkim przecudowny, wspaniały obraz relacji między rodzicami a dziećmi – relacji, która bardzo często jest trudna, cierpka, która zmienia się i ewoluuje. Każdy z głównych bohaterów opowieści przedstawionych w powieści ma dzieci, starsze lub młodsze, jedno bądź kilkoro, i każdy musi nauczyć się budować z nimi most porozumienia. Maja Lunde pokazuje, jakie to skomplikowane, jak niełatwo jest czasem znaleźć tę wspólną nić – może być nią pasja, może być rodzinna tradycja i dziedzictwo, może nią być po prostu miłość. W „Historii pszczół” wyraźnie widzimy, że chociaż rodziców i dzieci dzieli jedno pokolenie, kilka bądź kilkanaście lat, to mentalnie i światopoglądowo może to być odległość setek mil świetlnych, bo młody człowiek, wkraczając w dorosłość, ma zupełnie inną wizję świata i siebie w tym świecie, niż rodzic, który go do dorosłości prowadził. Gdzie powinno się postawić granice zaufania, kiedy być dla swojego dziecka mentorem i nauczycielem, a kiedy przyjacielem? A z drugiej strony jak dziecko w delikatny sposób ma wywalczyć sobie swoją przestrzeń osobistą, gdy czuje, że nadszedł czas, by zacząć spełniać marzenia i wyfrunąć z gniazda? Zwłaszcza jeśli te marzenia nie do końca pokrywają się z rolą, jaką przewidzieli dla niego rodzice… Z tymi problemami borykamy się na co dzień, a podpowiedzi być może znajdziemy w powieści Lunde.

Spoiwem łączącym wszystkie trzy opowieści są oczywiście pszczoły, pszczoły, od których wszystko się zaczęło, gdy William badał ich życie i zwyczaje, pszczoły, które dla George’a stanowią źródło utrzymania i rodowe dziedzictwo, i pszczoły, których zniknięcie z powierzchni ziemi doprowadziło do panującego na świecie głodu i powrotu niemalże totalitarnych rządów, pod którymi celem życia każdego człowieka staje się zapylenie jak największej ilości kwiatów. Pszczoły to jednocześnie sens życia i jego przekleństwo, to jak obsesja ogarniająca bohaterów, tylko każdego w trochę inny sposób. W tym wszystkim Maja Lunde stworzyła postaci z krwi i kości, z którymi zżywamy się i trwamy całym sercem, bo ich losy tak bardzo podobne są do naszych, a cierpienia podobne do ich cierpień i my przeżywamy. Niespełnione marzenia, zawiedzione nadzieje, relacje, które gdzieś po drodze straciły sens. Przecież znamy to wszystko bardzo dobrze!

No i w końcu „Historię pszczół” możemy odczytywać i dosłownie, bo Zapaść, którą opisuje Maja Lunde, powoli obserwujemy i my. Pszczół jest coraz mniej, rolnictwo i stosowane w nim środki zmieniają się, wszystko to prowadzi do globalnej katastrofy, kto wie, czy nie gorszej, niż wszystkie „popularne” ekologiczne problemy roztrząsane z takim zapałem w prasie od kilku lat. Towłaśnie pomaga nam dostrzec wizja Chin z 2098 roku przedstawiona przez Lunde – wizja świata opustoszałego, pełnego ludzi walczących o miseczkę ryżu, robotników od najmłodszych lat zmuszonych do katorżniczej pracy, by w efekcie można było zebrać tę odrobinę plonów na kolejny rok. Bez pszczół nie ma nie tylko miodu, bez pszczół nie ma też owoców i warzyw, nie ma nabiału i serów, bo zwierzęta nie mają dość jedzenia, by produkować mleko… To przerażająca wizja świata przymierającego głodem, w którym jeden mały owad urasta do rangi legendy, mitu i symbolu największego błogosławieństwa. Miejmy nadzieję, że nie taki los czeka nas za sto lat, bo przyrzekam, że w świecie z powieści Lunde nie chciałbym się znaleźć ani na chwilę.

Mógłbym o tej książce jeszcze długo. Jestem pewien, że wrócę do niej nie raz, bo to cudowna historia, historia pszczół, historia ludzi i historia ludzkości. To naprawdę dobra literatura, powieść, o której nie sposób zapomnieć, która zostawia w nas mnóstwo przemyśleń i refleksji, ale nie „zapycha” nas pseudofilozoficznym bełkotem. Polecam ją bardzo, bardzo gorąco nie tylko rodzicom i dzieciom, ale wszystkim, bo to też powieść po prostu o tym, jak być człowiekiem. Przeczytałem „Historię pszczół” na dwa razy, kończąc z wielkim żalem piętnaście po drugiej w nocy, i nie wiem, czy tylko mnie tak bardzo ona wzruszyła i poruszyła, czy może kogoś z Was również? Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach! A jeśli jeszcze nie zachęciłem Was do przeczytania powieści Mai Lunde, zajrzyjcie do mojej recenzji wideo, o TUTAJ.





Za egzemplarz recenzencki książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.

Do usłyszenia wkrótce! 

środa, 25 maja 2016

Fantastyczny Poniedziałek: "Królowie Dary" - Ken Liu [Recenzja 55.]

Cześć moi Drodzy, po dwóch tygodniach wracamy w Fantastycznym Poniedziałku znów z recenzją, i to z recenzją książki naprawdę rewelacyjnej. Już zapowiedź wydania jej w Polsce zelektryzowała fanów fantastyki, w tym również i mnie, ponieważ „Królowie Dary” Kena Liu, bo to o nich mowa, już z samego opisu zwiastują prawdziwą literacką ucztę. Autor nagrodzony został najważniejszymi w dziedzinie literatury fantasy nagrodami, a ja zaraz opowiem Wam, co podobało mi się w jego powieści i czy rzeczywiście jest tak dobra, jak wieść gminna niesie. Zapraszam!


Ken Liu przenosi nas na Wyspy Dary, do cesarstwa, którym rządzi samozwańczy cesarz Mapidéré. Przed laty podbił on i zjednoczył siedem królestw Dary i obwołał się cesarzem. Wciąż jednak znajduje się w cesarstwie wiele osób niezadowolonych z jego władzy, a niezadowolenie ludu jest najprostszą przyczyną wybuchu rebelii. W cesarstwie żyją też dwaj niezwykli mężczyźni, Kuni Garu i Mata Zyndu, czyli główni bohaterowie tej opowieści. Jeden to hulaka, cwaniak i drobny złodziejaszek, drugi – potomek wielkiego rodu, ambitny, dumny i żądny zemsty wojownik. Ich losy splotą się ze sobą na wojennej ścieżce, ale to nie będzie łatwa ani prosta znajomość. Jak zakończy się powstanie przeciwko cesarstwu? Dokąd poprowadzi bohaterów tej powieści i jak odmieni ich życie? Przekonajcie się sami, sięgając po pierwszy tom serii „Pod sztandarem dzikiego kwiatu”.

Pierwsza rzecz, o której muszę powiedzieć, to to, że „Królowie Dary” to powieść absolutnie unikatowa i niezwykła. To fantasy napisane naprawdę z ogromnym rozmachem przywodzącym na myśl wybitne dzieła gatunku, ale jednocześnie to fantasy z czymś zupełnie nowym, bo jest, jak pięknie głosi opis na okładce, „przesycone duchem Orientu”. Rzeczywiście tak jest. To coś zupełnie świeżego, coś, czego być może jeszcze nie było. Z jednej strony odnajdziemy w „Królach Dary” elementy klasycznego, epickiego fantasy, takiego, w którym miecze mają swoje imiona, a los całych ludów zależy od czynów jednego bohateraa, a z drugiej strony wyraźnie czuć w całej powieści elementy kultury narodów Dalekiego Wschodu, i wszystko to razem tworzy mieszankę wybuchową, od której trudno się oderwać.

Z pewnością na osobny akapit zasługuje fenomenalnie wykreowany świat, którego nie chce się opuszczać ani na chwilę. To świat stworzony zupełnie od podstaw, przesycony mistycyzmem, duchem Dalekiego Wschodu, z własną historią, mitologią i legendami. Rozmach z jakim zostały stworzone Wyspy Dary aż przytłacza. W dodatku Autor dla każdego wymyślonego miejsca znalazł zastosowanie, w każdym punkcie jego świata coś się dzieje, więc i za to należą mu się gratulacje. Ken Liu stworzył również bóstwa, które patronują poszczególnym królestwom, z których każde ma swoje charakterystyczne cechy, sposób bycia, miejsce kultu. I bogowie ci oczywiście nie pozostają obojętni na losy ludzkie, mieszają w nich i bawią się nimi, używając mieszkańców Dary w swojej prywatnej rywalizacji. Co z tego wyniknie oczywiście Wam nie powiem, ale zapewniam, że warto się przekonać.

Najmniej w całej powieści podobała mi się chyba sama fabuła. Nie oznacza to, że jest nudna czy nieciekawa, mam jedynie wrażenie, że genialnie wykreowana rzeczywistość Dary trochę przyćmiła przygody bohaterów. Fabuła wydawała mi się trochę zbyt liniowa, poprowadzona od wydarzenia do wydarzenia, może można było dodać do niej więcej wątków? Niby w losy Kuniego i Maty wplecione są i historie innych ludzi, ale mimo wszystko każda z nich ściśle związana jest z rewolucją i oś fabularna jedynie na tej walce jest oparta więc to chyba odrobinę mnie rozczarowało, co nie zmienia faktu, że czytałem z przyjemnością i zainteresowaniem – może fabuła rozwinie się bardziej w części drugiej cyklu?
Jest za to jeszcze jedna rzecz o której chciałbym wspomnieć – ta rewolucja, o której mówiłem przed chwilą. „Królowie Dary” bowiem to nie tylko „bajeczka” fantasy, to też świetny opis rebelii przeciwko totalitarnemu reżimowi. To studium losów ludzkich z różnych warstw społecznych pod rządami autokraty i w czasie walki o wolność, ale też studium psychiki człowieka owładniętego żądzą zemsty i władającego ludźmi. W czasie trwania akcji bohaterowie zmieniają się, władza wpływa na nich, odmienia losy ich i ludzi, którymi kierują. Właśnie ze względu na ten obraz wojny warto „Królów Dary” przeczytać.

Więc, podsumowując, jeżeli macie ochotę na fantasy nowatorskie, ale jednocześnie takie, w którym odnajdziecie elementy ulubionych, epickich klasyków, jeżeli chcecie wspaniałej przygody, niezapomnianej atmosfery i wspaniale wykreowanego świata, to koniecznie sięgnijcie po powieść Kena Liu. A jeśli jeszcze Was nie przekonałem, może zrobi to recenzja wideo – do podejrzenia TUTAJ.



Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

Do usłyszenia wkrótce!


czwartek, 12 maja 2016

Projekt Szekspir #1: "Shylock się nazywam" - Howard Jacobsen [Recenzja 54.]

Witam Was, moi Drodzy, w pierwszej recenzji z cyklu „Projekt Szekspir”. Z okazji przypadającej w 2016 roku 400. rocznicy śmierci Williama Shakespeare’a, Wielki Dramaturg został ogłoszony w literackim świecie patronem tego roku. Dlatego brytyjski wydawca Hogarth Press zwrócił się do kilku znanych pisarzy i pisarek z propozycją, by zreinterpretowali znane dramaty Shakespeare’a i stworzyli wspólnie serię wyjątkowych powieści. Chciałbym opowiedzieć Wam o nich wszystkich, a na pierwszy ogień pójdzie powieść Howarda Jacobsona „Shylock się nazywam” na podstawie „Kupca weneckiego”. Zapraszam!


Simon Strulovitch – kolekcjoner sztuki, Żyd, nieszczęśliwy mąż, ojciec. Jego chora żona, Kay, pozostaje niemal bez kontaktu ze światem, a córka schodzi na złą drogę i pomimo młodego wieku zaczyna umawiać się z mężczyzną prawie dwa razy starszym. Któregoś dnia na cmentarzu Strulovitch spotyka Shylocka, Żyda, którego znamy z dramatu Shakespeare’a – kierowany impulsem bohater zagaduje do Shylocka i zaprasza go do domu, czując, że być może z nim będzie mógł porozmawiać o nieszczęściach, jakie na niego spadły. Tak zaczynają ścierać się poglądy bogatego i nieszczęśliwego człowieka z poglądami bogobojnego Żyda, który kilka wieków temu nieomal wykroił chrześcijaninowi serce, a teraz stracił córkę. Do czego doprowadzi ich spotkanie? Na jakie próby zostanie jeszcze wystawiony Strulovitch? I czy uda mu się odzyskać zaufanie córki? Tego dowiecie się, gdy sięgniecie po powieść Jacobsona.

Przede wszystkim kilka słów wstępu, nie tylko do tej powieści, ale do całej serii „Projektu Szekspir” – przed bardzo trudnym zadaniem stanęli autorzy biorący udział w tej akcji. Można Shakespeare’a lubić bądź nie, ale nie można mu odebrać, że to jeden z największych dramatopisarzy wszechczasów – jego sztuki choć tak głęboko osadzone w tradycji literatury i Anglii, są ponadczasowe i zachwycają swoją aktualnością nawet dziś. Reinterpretacja tych sztuk to wielka sztuka – jak to zrobić, żeby powieści były ciekawe, żeby opierały się i odwoływały do dramatów, ale jednocześnie nie były wtórne, żeby było dobrze napisane i niosły za sobą wartość, ale nie były domorosłymi, pseudofilozoficznymi wynurzeniami w złym guście? Oto jest pytanie! Natomiast jeśli chodzi o samego Howarda Jacobsona, moim zdaniem udało mu się sprostać temu wyzwaniu. Dlaczego?

Widać, że Autor naprawdę dobrze przestudiował ”Kupca weneckiego”, a jednocześnie miał pewien pomysł na swoją powieść, skupił się bowiem na pewnych konkretnych postaciach i aspektach sztuki Shakespeare’a. Większość postaci z dramatu znalazło swoje odpowiedniki w powieści, ale Jacobsen kupił się szczególnie na postaci Shylocka – to on jest spoiwem łączącym dramat i powieść. Jednak o ile w dramacie to raczej „czarny charakter”, krwiożerczy chciałoby się powiedzieć Żyd, który proponuje Antoniowi straszny zakład, o tyle  tutaj jego postać przedstawiona jest o wiele ciekawiej, w wielu wymiarach. Jacobsen pogłębił psychologiczny profil tego bohatera ukazując go z nieco innej strony, niż zwykle na niego patrzymy. A to służy zagłębieniu się w dwa motywy przewodnie tej powieści.

Pierwszym z nich jest konflikt między Żydami a… resztą świata tak naprawdę, choć przede wszystkim chodzi o chrześcijan. Znacznie bardziej liberalne poglądy Strulovitcha, który choć za Żyda się już nie uważa, wciąż nie może wyzbyć się pewnych przekonać właściwych wyznawcom tej religii, stają naprzeciw tradycyjnych poglądów Shylocka. Mężczyzna ma ogromny żal i nosi w sobie gorycz za to, w jaki sposób traktowani są Żydzi, i w jaki lekceważący sposób został potraktowany on sam, gdy przed sądem oszukano go i ograbiono z majątku, a dodatkowo uniemożliwiono wyegzekwowanie lichwy w postaci serca Antonia. (Bo musicie wiedzieć, że Autor zagina czasoprzestrzeń, i Shylock czasem wydaje się być współczesnym wcieleniem Żyda z dramatu Shakespeare’a, a czasem tym samym wyciągniętym z mroków poprzednich wieków). Dlatego powieść ta przede wszystkich traktuje o tym, jak być miłosiernym Żydem, miłosiernym chrześcijaninem  w ogóle miłosiernym człowiekiem we współczesnym świecie. Jak koegzystować z ludźmi innej wiary i innych poglądów niż nasze, i jakie granice wokół siebie stawiać, by nie stać się śmiesznym człowiekiem walczącym o nic nie warte ideały.

Po drugie jednak książka Jacobsona to też opowieść o ojcostwie – o tym, jak być ojcem, jak rozmawiać z dziećmi, jakie stawiać im granice i co to znaczy być rodzicem we współczesnym świecie. Zarówno Shylock jak i Simon walczą z barierą międzypokoleniową – Shylock już przegrał, a wojna Strulovitcha wydaje się być z góry skazana na porażkę. Myślę, że ten wątek powieści szczególnie zainteresuje starszych czytelników, którzy być może odnajdą w nim jakieś sytuacje, które sami znają, a w rozterkach tych dwóch ojców odnajdą swoje własne. Już ze względu na ten wątek powieść „Shylock się nazywam” Wam serdecznie polecam.

Podsumowując – moje wrażenia po lekturze są bardzo dobre. Czytało się dobrze, sprawnie, książka napisana pięknym językiem i z pomysłem, a inspiracja Shakespeare’em widoczna, ale nie narzucająca się i natrętna. Jeżeli nie lubicie długich dysput o religii i miłosierdziu (które ktoś mógłby pewnie nazwać „pseudofilozoficznym bełkotem”, z czym się absolutnie nie zgodzę), to raczej po tę książkę nie sięgajcie. Moim zdaniem jednak warto. Ale trzeba pamiętać o tym (i to chyba dotyczyć będzie całej serii „Projektu Szekspir”), że książki tej nie pisał Shakespeare, ale Howard Jacobson według własnego pomysłu i bez niczyjej pomocy – i wtedy dużo łatwiej jest ją dobrze odebrać. I może nie jest to arcydzieło światowej literatury, ale myślę, że powieść mimo wszystko warta jest uwagi. A jeżeli chcecie posłuchać tej recenzji w formie vloga, zapraszam TUTAJ. :)




Za książkę dziękuję akcji Polacy nie gęsi i książki czytają

Do usłyszenia w następnej recenzji! :) 

poniedziałek, 9 maja 2016

"Podróż do Transylwanii" - Czingiz Abdułłajew [Recenzja 52.]

Witam Was w kolejnej recenzji na blogu! Dzisiaj coś zupełnie nowego – kryminał rodem z Azerbejdżanu. Mam dla Was recenzję jednej części długiego cyklu o agencie Drongo autorstwa Czingiza Abdułłajewa, który za granicą szybko stał się bestsellerowym autorem – teraz czas, by podbił Polskę! Zapraszam. :)


Do Rumunii z całego świata zjeżdżają eksperci od prawa narodowego, by wziąć udział w konferencji na temat wstąpienia Rumunii do strefy Shengen. Wśród zaproszonych gości znalazło się również dwóch ekspertów do spraw przestępczości, w tym nasz główny bohater, uznany na całym świecie śledczy - Drongo. Właśnie do niego zwraca się jeden z amerykańskich profesorów wyznając, że przed wyjazdem otrzymał dziwny list z pogróżkami. Został ostrzeżony, żeby nie przyjeżdżał do Rumunii, bo grozi mu niebezpieczeństwo. Okazuje się, że podobne listy dostali również inni uczestnicy konferencji. Gdy ginie jedna z kobiet, to, co każdy uznał za żart, zaczyna się ziszczać. Czy podążających śladem Drakuli uczestników konferencji rzeczywiście morduje słynny wampir? Kto stoi za zabójstwami? Przekonajcie się i sięgnijcie po „Podróż do Transylwanii”.

Przede wszystkim musze Was „ostrzec”, że to powieść od pierwszej do ostatniej strony naładowana polityką – to na wątku „politycznym” opiera się cała fabuła. Wiem, że wiele osób tego nie lubi, ale wierzcie mi, że w przypadku „Podróży do Transylwanii” ta polityka zupełnie nie przeszkadza. Nie trzeba być ani ekspertem od prawa międzynarodowego, ani prymusem na WoSie, żeby zrozumieć, o czym mowa, co i jak – jeżeli mówię to ja, to naprawdę tak jest. :D Dlatego właśnie wydaje mi się, że „Podróż do Transylwanii” to dobra książka by spróbować swoich sił w zmaganiach z takim „politycznym kryminałem” i sprawdzić, czy coś takiego nam odpowiada.

Co do głównego bohatera, czyli „superśledczego” Drongo, to naprawdę go polubiłem – to poukładany, fajny, inteligentny facet. Rozwiązanie zagadki zawdzięcza nie jakimś dziwnym zbiegom okoliczności, a przede wszystkim swojej inteligencji, a to bardzo lubię. Poza Drongo mamy tu jeszcze kilka ciekawych postaci, tak męskich, jak i kobiecych. Ponieważ grupa wybierająca się do Transylwanii składa się zaledwie z paru osób, wiadomo, że któraś z nich jest podejrzana – ludzie o różnych narodowościach i wyznaniach tworzą mieszankę wybuchową i ciekawie jest obserwować rodzące się między nimi sympatie i antypatie.

W dodatku w tej powieści nie tylko sporo jest polityki, ale też i samej Rumunii, historii, legend. Myślę, że rzadko teraz mamy okazję przeczytać powieść dziejącą się w tamtych stronach, zwłaszcza kryminał, więc choćby z tego powodu warto sięgnąć po „Podróż do Transylwanii”. Sporo można się z niej dowiedzieć o samej Rumunii, bo przy okazji podróży naszych bohaterów w głąb kraju poznajemy sporo faktów z jego historii. Mamy też możliwość dokładnie zapoznać się z legendą o Drakuli, bo bohaterowie niejako podążają jego śladem. To właśnie widmo przerażającego wampira buduje napięcie i nastrój w tej powieści i cieszę się, że Autor postanowił akurat tę historię odświeżyć i wykorzystać w swojej książce, i że tak dobrze mu się to udało. I chociaż muszę Was uprzedzić, żebyście nie spodziewali się nie wiadomo jak ambitnej lektury albo intelektualnej rozrywki na wiele godzin, to myślę, warto „Podróż do Transylwanii” przeczytać i przenieść się na jeden wieczór do ojczyzny Drakuli. Jeżeli Was przekonałem, zapraszam na kanał (TUTAJ), bo czeka na Was konkurs, a w nim do wygrania jeden egzemplarz tej powieści!



Za egzemplarz recenzencki i konkursowy bardzo dziękuję Domowi Wydawniczemu REBIS.

Do usłyszenia już wkrótce! :)

  

czwartek, 5 maja 2016

Zapowiedzi wydawnicze - maj 2016

Witam Was, moi drodzy, w zestawieniu majowych zapowiedzi wydawniczych. Naprawdę się obawiałem tego postu – maj oznacza targi książki, a targi książki oznaczają olbrzymią ilość premier. Nie przeliczyłem się – gdy zacząłem otwierać strony kolejnych wydawnictw lista rosła i rosła, a ja patrzyłem na nią z coraz większym przerażeniem. Kiedy to czytać?! Za co to kupić?! Zapraszam Was na – jak zwykle subiektywne – zestawienie najciekawszych książek, jakie zobaczymy na półkach księgarń w maju. Oczywiście po kliknięciu w nazwę wydawnictwa, przeniesiecie się na stronę wydawcy i do oficjalnej zapowiedzi każdej pozycji. Tam możecie przeczytać opis, a u mnie – mój komentarz. :)


Literatura piękna 



„Neposet” Agnieszka Osiecka 
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data premiery: 17 maja 2016
Niepublikowana dotąd powieść Agnieszki Osieckiej, stanowiąca niejako wstęp do „Białej bluzki”, jednej z najbardziej znanych sztuk pisarki. W „Neposem” poznajemy żyjącą w Cambridge Martę, która, jak to bohaterki Osieckiej, staje się kanwą, na której pisarka tka opowieść o sobie samej, o swoich problemach, obawach, przejściach, przemyśleniach. Kto lubi wiersze i piosenki Osieckiej,  kto pokochał jej dramaty, ten pewnie powinien przeczytać i „Neposet” – ja zamierzam tak właśnie zrobić!


„Cień eunucha” Jaume Cabré
Wydawnictwo: Marginesy
Data premiery: 18 maja 2016
Ach, ten Cabré! To skandaliczne, że wciąż nie znam jego powieści! A tu kolejna premiera, kolejny tak bardzo zachęcający opis… Tym razem poznajemy młodego mężczyznę, życiowego nieudacznika, który musi zmierzyć się ze swoją przeszłością. I jeszcze ta muzyka, której wagę podkreśla się przy okazji każdej kolejnej powieści tego pisarza. Tym, którzy znają już twórczość Cabré, polecam „Cień eunucha”, a sam z niecierpliwością czekam, aż w moje ręce trafi „Wyznaję”, bo to od tej powieści zamierzam zacząć przygodę z katalońskim pisarzem.


„Klasztor” Zachar Prilepin
Wydawnictwo: Czwarta Strona  
Data premiery: 18 maja 2016
Egzemplarz recenzencki tej książki czeka już u mnie na półce i przyznam szczerze, że nie mogę się doczekać, aż zacznę tę powieść czytać. Literatura obozowa od lat mnie interesuje, lubię (jeśli można tak powiedzieć) tę tematykę. Na „Klasztor” czaiłem się, odkąd ukazała się zapowiedź – historia osadzona w klasztorze-więzieniu, na dalekiej wyspie na północy Rosji, porównanie do prozy Dostojeskiego i Manna, autor-skandalista – to brzmi jak mieszanka wybuchowa, która zaowocować może jedynie wybitną powieścią. Jak będzie? Przekonamy się już wkrótce.


„Ósme życie” Nino Haratischwili
Wydawnictwo: Otwarte
Data premiery: 18 maja 2016
Dopiero przed chwilą usłyszałem o tej powieści, ale już chcę ją przeczytać! Bolesna lekcja historii? Powieść osadzona na przełomie wieków o akcji dziejącej się w całej Europie? Saga rodzinna? No, to lubię! Do tego Wydawnictwo Otwarte, co oznacza, że powieść będzie dopieszczona w najdrobniejszych szczegółach. Chcę, chcę, chcę to przeczytać!


„Beatlesi” Lars Saabye Christiensen
Wydawnictwo: Literackie
Data premiery: 19 maja 2016
Mógłbym właściwie powtórzyć to, co napisałem przy “Cieniu eunucha” – to kolejna powieść znanego na całym świecie autora, bestseller, na który mam niesamowitą ochotę, choć twórczości tego pana jeszcze nie znam (czy wypada się do tego przyznawać?!). Znacie? Czytaliście? Ja zacznę od „odpływu”, bo jednak kusi mnie najbardziej, ale… kto wie, może następni w kolejce będą „Beatlesi”. Co prawda nie jestem fanem zespołu-legendy z Liverpoolu, ale historia nawiązująca do jego historii, korespondująca z muzyką, która zna chyba każdy… Może być świetnie. Kto ma ochotę?


„Miasto gniewu” Ryan Gattis
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data premiery: 18 maja 2016
Ta powieść łączy w sobie elementy fikcji literackiej, literatury faktu i reportażu. Powieść napisana w oparciu o wydarzenia, które wstrząsnęły Los Angeles w 1992 roku, gdy uniewinniono policjantów oskarżonych o pobicie czarnoskórego chłopca. Mam ochotę przenieść się do Miasta Aniołów z tamtego czasu – czy uda mi się to za sprawą powieści Ryana Gattisa? Przekonamy się.


„Rzeka złodziei” Michael Crummey
Wydawnictwo: Wiatr od morza
Data premiery: 16 maja 2016
O Michaelu Crummey’u swego czasu było bardzo głośno, a to kolejna powieść tego autora w Polsce. Sukces odniósł dzięki powieściom „Dostatek” i „Sweetland” (które oczywiście czekają u mnie w kolejce), a w czerwcu autor będzie gościem Big Book Festivalu w Warszawie. „Rzeka złodziei” opowiada o podboju dziewiczej wyspy w zatoce Exploits, na której wciąż żyje garstka rdzennych osadników. Opis brzmi bardzo zachęcająco (hm, cóż za zaskoczenie…), więc niewykluczone, że i po tę powieść Crummey’a sięgnę. Kiedy? Ha, o to to już mnie nie pytajcie…


„Uczeń architekta” Elif Shafak
Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 30 maja 2016
To powieść historyczna, która naprawdę wygląda zachęcająco! Mam nadzieję, że to nie kolejna książka powstała na fali zainteresowanie dworem sułtana Sulejmana, a coś naprawdę dobrego. Ja osobiście takie opowieści lubię, chłopiec, który z drobnego złodziejaszka zmienia się w wielkiego architekta? Okej, może trochę tandetne i oklepane, ale wciąż intrygujące. Do tego tłumaczenie Jerzego Kozłowskiego – z pewnością genialne, jak zawsze. Zobaczymy, zobaczymy… Ale to nie będzie mój pierwszy wybór w maju. ;)


„Cień góry” Gregory David Roberts
Wydawnictwo: Marginesy
Data premiery: 18 maja 2016
Kontynuacja bestsellerowego „Shantaramu”, który z wyrzutem patrzy na mnie z półki. Ostatnio kilka osób nieco mnie nastraszyło przed lekturą, ale i tak z pozytywnym nastawieniem sięgną po tę powieść, którą jedni uwielbiają, inni nienawidzą. Tymczasem Wydawnictwo Marginesy przygotowało już kontynuację – kto zna początek historii, może już poznać jej ciąg dalszy.


Kryminał, sensacja, thriller


„Trawers” Remigiusz Mróz
Wydawnictwo: FILIA
Data wydania: 18 maja 2016
Oczywista oczywistość! Jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie premier, czyli trzeci tom cyklu o Wiktorze Forście. Jak Autor zamierza wybrnąć z tego, o narobił w poprzednim tomie? Nie mogę się doczekać, i jestem pewien, że zacznę czytać tę książkę jeszcze wracając z poczty… kto czytał „Przewieszenie” ten wie, jak bardzo czekam… Niechże ta książka już wyjdzie!


„Podróż do Transylwanii” Czingiz Abdułłajew
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Data premiery: 4 maja 2016 
W chwili, gdy to pisze, jestem świeżo po lekturze i powiem Wam szczerze, że jestem zaskoczony… Nie tego się spodziewałem, ale mimo wszystko to była ciekawa lektura. Dużo polityki, intrygująca zagadka i realia Rumunii, jakich być może nie znacie… Recenzja już wkrótce.


Fantastyka

 
„Dziecko Odyna” Siri Pettersen
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Data premiery: 17 maja 2016
Wiecie, że uwielbiam „te tematy” – Skandynawia, Wikingowie. Staram się pochłaniać wszystko, co się da w tej tematyce, a tu zapowiada się nowa, fantastyczna saga, do tego nagrodzona Fabelprisen 2014. Na pewno przeczytam, na pewno zrecenzuję i już nie mogę się doczekać! :D


Wspomnienia/listy


„Pani zyskuje przy bliższym poznaniu” Krystyna Janda, Katarzyna Montgomery
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 
Data premiery: 17 maja 2016
Krystyna Janda to moja ukochana polska aktorka. Podziwiam ją od lat za to, jak gra, co robi dla polskiej kultury, jaka jest. A ta książka to prawie sześćset stron wywiadu z Nią – dla mnie nie lada gratka. Nie mogę się doczekać, aż przeczytam tę książkę i powiem Pani Krystynie na targach, jak bardzo ją lubię :D Ta książka to pozycja obowiązkowa, kupię ją na pewno. A Wy lubicie Krystynę Jandę? :)


„Listy niezapomniane. Tom II” Shaun Usher
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data premiery: 18 maja 2016
Pierwszy tom co prawda wciąż na mnie czeka, ale o drugim muszę Wam wspomnieć, bo wygląda równie zachęcająco! Kolejna porcja listów i notatek znanych ludzi, dzięki których możemy choć trochę podejrzeć ich życie prywatne, a to przecież każdy z nas bardzo lubi, zwłaszcza, jeśli list napisała nasza ulubiona aktorka czy artysta, którego podziwiamy. Na pewno zainteresuję się tomem drugim, gdy już przeczytam pierwszy.  


Uff, dobrnęliśmy do końca – duuużo tego, prawda? Osobiście jestem przerażony i trochę smutny, bo wiem, że większości tych książek w tym życiu nie przeczytam. Ale może chociaż część? Napiszcie koniecznie, czym Wy jesteście najbardziej zainteresowani!
I do usłyszenia wkrótce!








niedziela, 1 maja 2016

"Pruska zagadka" - Piotr Schmandt [Recenzja 51.]

Witam Was w piękne, niedzielne popołudnie! Chcę Wam opowiedzieć o książce idealnej na takie właśnie leniwe dni, na majówkowy odpoczynek, na chwilę wytchnienia z herbatą czy kawą i dobrym ciachem. Poznajcie inspektora Brauna, utalentowanego inspektora berlińskiej policji, który musi zmierzyć się z brutalnym mordercą z Wejherowa! Przed Wami „Pruska zagadka” Piotra Schmandta!


Rok 1901, Wejherowo. Do nadmorskiego, spokojnego miasteczka przyjeżdża Ignaz Braun, inspektor policji, który ma za sobą kilka głośnych spraw zakończonych ujęciem zbrodniarzy. Teraz ma pomóc w rozwikłaniu zagadki wyjątkowo brutalnego morderstwa gimnazjalisty Johanna Wendersa, które wstrząsnęło spokojną mieściną. Tajemnice się piętrzą, plotki krążą po mieście, a wzajemne oskarżenia rzucane przez mieszkańców utrudniają inspektorowi dotarcie do prawdy. Czy inspektorowi z pomocą wejherowskiej policji uda się odnaleźć mordercę? Jakie jeszcze tajemnice skrywa Wejherowo? I co Ignaz tam odnajdzie? Przekonacie się o tym, gdy sięgnięcie po „Pruską zagadkę”.

Muszę przyznać od razu, że to jedna z lepszych książek, które ostatnio czytałem, a już na pewno jeden  z lepszych kryminałów. Dawno tak dobrze się nie bawiłem przy lekturze i wcale nie miałem ochoty jej kończyć. Przede wszystkim ta cudowna atmosfera małego miasteczka z początku XX wieku, którą Autorowi udało się stworzyć, sprawiła, że ta powieść gwarantuje cudownie spędzony czas. Cofnąłem się o kilka lat, do czasu, gdy fascynowała mnie twórczość Agathy Christie – „Pruska zagadka” to kryminał zbudowany w oparciu o podobny schemat, co książki Królowej Kryminału, ale nie ma w nic wtórnego. To po prostu klasyczny kryminał retro – mała mieścina, mała społeczność, jedno morderstwo i śledztwo oparte na materiale dowodowym i inteligencji inspektora, który po prostu umie obserwować ludzi wokół. Zero latania z pistoletem, wrzasków, bijatyk, pościgów samochodowych – c u d o! A gdy nadchodzi czas rozwikłania zagadki, inspektor zaprasza wszystkich, którzy odegrali jakąś rolę w sprawie, i przeprowadza konfrontację z mordercą – rozwiązanie klasyczne, interesujące, trzymające w napięciu, a takie zapomniane w dobie zakończeń typu „pościgi i wybuchy”.

Niezwykle polubiłem też inspektora Brauna – to człowiek sympatyczny, poukładany, elegancki i dobrze wychowany. Dowodzi, że policjant nie musi być uzależniony od alkoholu czy narkotyków, żeby wzbudził sympatię, i żeby stał się nam bliski – klasyczna forma prowadzenia śledztwa zmusza Brauna do wędrówki po domach ludzi mieszkających w Wejherowie, rozmawiania, przyglądania się wszystkiemu i wszystkim wokół. To z kolei dało Autorowi sposobność do przedstawienia nam rzeczywistości tamtych czasów – i właśnie tym Piotr Schmandt kupił mnie w zupełności. Jestem absolutnie pod wrażenie plastyczności języka i opisów, dzięki którym naprawdę przemierzałem wejherowskie ulice razem z Ignazem Braunem. Wierzcie mi lub nie, ale jestem naprawdę dumny, że Polak potrafi napisać jeszcze powieść takim pięknym językiem, piękną polszczyzną, stworzyć atmosferę tamtych czasów tak wiarygodnie… Chapeau bas, panie Piotrze!

Jakby tego było mało, Wszystkie ni tylko na samej atmosferze się tutaj opiera. Piotr Schmandt jest absolwentem aż trzech kierunków: polonistyki, teologii i muzeologii. No, tak szerokie wykształcenie daje podstawy do zajęcia się pisarstwem! W prozie Schmandta widać wpływ każdego z tych kierunków, bo obrazy i rzeczywistość, które maluje słowem, są naprawdę realistyczne i wiarygodne. Wejherowo pod zaborami, starcie kultur, narodowości, religii, obyczajów. W Wejherowie Polacy mieszają się z Niemcami, katolicy z Żydami i ewangelikami, kupcy konkurują ze sobą o klientelę. Do tego obserwujemy narodziny współczesnych, znanych nam metod śledczych, jak chociażby wprowadzenie daktyloskopii, uczestniczymy w sekcji zwłok z tamtych czasów. No po prostu nie mam się do czego przyczepić, jestem absolutnie zauroczony! Piotr Schamndt w stu procentach trafił w moje gusta.

Oczywiście, „Pruska zagadka” to raczej nie literatura dla tych, którzy lubią wartką akcję rodem ze współczesnych, amerykańskich thrillerów, a opisy posiłków (naprawdę  d u ż o  opisów posiłków :D), pejzaży, strojów i obrzędów religijnych ich nudzą. Nie, to nie dla Was. Ale jeśli kiedyś zakochaliście się w powieściach Agathy Christie, ale z rozpaczą stwierdziliście, że wszystkie już znacie, jeśli uwielbiacie Sherlocka Holmesa, ale znacie jego przygody na pamięć, to sięgnijcie po serię z inspektorem Braunem. Będziecie zachwyceni! A jeśli jeszcze Was nie przekonałem, to może zrobią to peany, które pieję na vlogu – zajrzyjcie TUTAJ. :) Mam nadzieję, że szybko uda mi się sięgnąć po kolejne tomy tego cyklu, bo nie mogę się doczekać, by wrócić z Ignazem do Wejherowa, by rozwikłać kolejną zagadkę!




Za egzemplarz recenzencki powieści bardzo dziękuję Wydawnictwu Oficynka.

Do usłyszenia już jutro! :)