Oto subiektywny blog i videoblog literacki! Kto czyta, żyje podwójnie, więc dlaczego nie korzystać z tej szansy? Zapraszam na wspólną podróż do świata literatury! :)

poniedziałek, 11 września 2017

Fantastyczny Poniedziałek: "Nowa Fantastyka" 09/2017 [Recenzja 94.]

Witajcie znów na blogu! Po miesiącu przerwy spowodowanym moimi wyjazdami, powracam z recenzją najnowszego numeru „Nowej fantastyki” – przyjrzyjmy się wrześniowemu numerowi i sprawdźmy, co ciekawego czeka na nas tym razem…


Pierwszy artykuł, który zwrócił moją uwagę, to tekst Macieja Bachorskiego „Co skrywają głębiny”, poświęcony fantastyce podwodnej. Poszukując książek, filmów i gier, których akcja toczy się pod powierzchnią mórz i oceanów, warto sięgnąć do tego krótkiego podsumowania – znajdziemy tam twórców kultowych, jak Michael Crichton czy James Cameron, ale i takich odrobinę mniej znanych. Polecam! Podobnie interesujący może być dla fanów twórczości Petera Wattsa obszerny wywiad z tym pisarzem – tym razem dostajemy przynajmniej porządnej długości rozmowę… Miłośnicy komiksu odnajdą coś dla siebie w ciekawym tekście Radosława Pisuli o interesujących, a nieco już zapomnianych bohaterach starszych komiksów.  


Lecąc dalej – Agnieszka Haska i Jerzy Stachowicz przypominają polską komedię z elementami fantastycznymi sprzed ponad 80 lat (!), Rafał Kosik pisze o antroponarcyzmie, a Łukasz Orbitowski w tym numerze omawia kolejną produkcję filmową – tym razem w temacie… wilkołaków. Felietonów Łukasza nigdy dość, więc i ten mnie nie zawiódł, jeśli uważacie, że każdy film z motywem wilkołaków musi być beznadziejny – przeczytajcie o „Wer”. Nie zawiedziecie się także jeśli chodzi o recenzje – w tym numerze przeczytacie m.in. o „Różańcu”, nowej powieści Rafała Kosika dla dorosłych, „Wilczej godzinie”, powieści steampunkowej polecanej również przeze mnie, czy „Płomiennej koronie”, najnowszej powieści Elżbiety Cherezińskiej.

No i w końcu opowiadania – w tym numerze znów większość tekstów obraca się (moim zdaniem – niestety) w klimatach SF. Moją uwagę z działu prozy polskiej zwrócił tym razem Konrad Zielonka i jego opowiadanie „Operacja Reinigung”, bo ostatnio jakoś po drodze mi z historiami o tematyce militarnej, a w tym tekście wyraźnie widać zainteresowanie autora II wojną światową. Znajdziecie tu również opowiadanie Marii Galiny, autorki znanej mi dotąd tylko ze słyszenia – po przeczytaniu „Przewodnika” jednakże będę chciał chyba poznać jeszcze jakiś tekst jej autorstwa. No i w końcu „W rękach losu” Carrie Vaughn, znanej Wam pewnie z antologii opowiadań wydawanych przez Wydawnictwo Zysk i S-ka: „Łotrzyki”, „Niebezpieczne kobiety” czy „Dzikie karty”. Tekst dobry i wart poznania, podobnie jak inne opowiadania tej autorki.

Podsumowując, na pewno warto sięgnąć po wrześniowy numer, przede wszystkim dlatego, że każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie. Teksty są bardzo zróżnicowane, a reklamy i recenzje zapowiadają jesienne szaleństwo wydawnicze. Zapraszam do kiosków, jeśli jeszcze nie macie najnowszego numeru!


A już jutro, w drugiej części „Fantastycznego Poniedziałku”, na kanale moja recenzja  nowości od Wydawnictwa SQN – „Impulsu” Tomasza Duszyńskiego. Do usłyszenia! :) 

poniedziałek, 10 lipca 2017

Fantastyczny Poniedziałek: "Nowa Fantastyka" 07/2017 [Recenzja 93.]


Cześć! Witam Was w recenzji lipcowego numeru „Nowej Fantastyki”, który znajdziecie oczywiście w kioskach. Znów przyjrzymy się kilku tekstom, które zwróciły moją szczególną uwagę, choć ten numer, niestety, nie do końca mnie zachwyca… Ale od początku!

Tekst Radosława Pisuli „Valerian i komiks tysiąca pomysłów” z pewnością okaże się bardzo ciekawy dla fanów komiksów lub „Gwiezdnych wojen” – ja ani do jednej, ani do drugiej grupy się nie zaliczam, ale jeśli Wy tak – śmiało! Na pewno nie będziecie zawiedzeni. Andrzej Kaczmarzyk z kolei przygotował coś dla miłośników SF inspirowanego teoriami spiskowymi i politycznymi machinacjami. Wierzę, że zainteresowanych tym tematem jest tu wielu, i również moją uwagę ten tekst przykuł bardziej niż poprzedni. Polecam do niego zerknąć!

Z ciekawszych tekstów w lipcowym numerze jak zwykle filmowy felieton Łukasza Orbitowskiego, który nigdy nie zawodzi – tym razem autor na warsztat bierze horror „A Dark Song”. Tomasz Przyłucki dzieli się z czytelnikami wrażeniami po spektaklu „Zew Cthulhu” (reż. Michał Borczuch, Teatr Nowy w Warszawie) – jeśli tak jak ja ze zdumienia na myśl, że ktoś zdecydował się wystawić taki spektakl,  otworzyliście szeroko oczy, koniecznie przeczytajcie tę recenzję. Na uwagę zasługuje też tekst o Macieju Parowskim, Autorze zdecydowanie zbyt często zapominanym ostatnio, jak słusznie zauważa Michał Cetnarowski. No i w końcu wywiad z Samanthą Shannon – krótki, bo krótki, ale czytelnicy „Czasu żniw”, zwłaszcza ci, którzy nie mogli być na spotkaniach z autorką w Polsce, powinni być zadowoleni!

O opowiadaniach w tym miesiącu krócej, bo niestety znów mamy przewagę opowiadań SF – taki w ogóle bardzo w klimatach SF ten numer! Wśród zagranicznej prozy otrzymujemy tym razem nominowane do nagród Interpresson i Portal opowiadanie Iny Goldin i Aleksandry Dawydowej „Szkarłatne skrzydła”. Joe Haldeman (znany m.in. z „Wiecznej wojny”) debiutuje w „Nowej Fantastyce” opowiadaniem „Prawdziwe piekło”, które zdecydowanie warto przeczytać, a Wll McIntosh powraca na łamy pisma z nowym opowiadaniem. Z opowiadań polskich autorów z kolei polecę tym razem „Zapach królowej” Martyny Walerowicz – nietypowe, ciekawe, warte uwagi i… dla miłośników pszczół! Sprawdźcie sami! :)


Jeżeli coś zaciekawiło Was w tym numerze, to zachęcam oczywiście do zakupu, a tymczasem żegnam się z Wami. Po południu zapraszam na kanał, gdzie znajdziecie recenzję jednej z książek zapowiadanych również w lipcowym numerze NF – „Wilczej godziny”. Do usłyszenia!     

piątek, 9 czerwca 2017

"Dowód osobisty" - Petr Šabach [Recenzja 92.]

Cześć, witam Was w kolejnej recenzji na blogu! Jak wiecie, bardzo lubię literaturę zza naszej południowej granicy, dlatego zawsze, gdy jakaś nowa czeska powieść wpada w moje ręce, staram się ją przeczytać i trochę Wam o niej opowiedzieć. Jakiś czas temu Wydawnictwo Afera zaproponowało mi zrecenzowanie nowej powieści Petra Šabacha, a ja nie zastanawiałem się długo – zwłaszcza że dotąd nie miałem do czynienia z jego twórczością. Przed Wami recenzja „Dowodu osobistego”. Zapraszam!


„Dowód osobisty” to powieść z silnym wątkiem autobiograficznym. Główny bohater powieści dorasta w Pradze za czasów okupacji komunistycznej. Powieść składa się z obrazów – to zlepek różnych scen i sytuacji. Główny bohater kończy szkołę, jest młody, i, jak to młodzi, uważa, że świat stoi przed nim otworem – a jednocześnie zmaga się z codziennymi problemami, tak jak wszyscy obywatele ówczesnych Czech. Słucha piosenek, które są ”na topie”, buntuje się, tęskni za powiewem Zachodu – ale teraz ma też dowód osobisty – symbol nie wolności, nie praw, ale przede wszystkim obowiązków. Dowód zawsze trzeba mieć przy sobie, bo w przeciwnym wypadku można narazić się na nieprzyjemności… a nasz bohater ma wyjątkowy talent do pakowania się w kłopoty.

Gdy przeczytałem „Dowód osobisty”, zajrzałem do Internetu i poczytałem trochę o jego autorze. Z tego, co się dowiedziałem, znany jest najbardziej ze swoich „humorystycznych powieści i opowiadań”, i to, przyznam, wprawiło mnie w niejaką konsternację. Bo rzeczywiście, momentami „Dowód osobisty” jest bardzo zabawny – główny bohater ciągle wpada w jakieś tarapaty, a czytając zapisy rozmów paczki szkolnych przyjaciół naprawdę można się uśmiać. Do tego tekst urozmaicają wiersze jego kolegi, Aleša, które są chyba najzabawniejszą częścią powieści. Z drugiej strony cały wydźwięk tej opowieści jest dla mnie jednak poważny. Tak jak znajdziemy w niej momenty do śmiechu, tak znajdziemy i momenty do płaczu.

W „Dowodzie osobistym” autor zawarł bowiem niejeden opis interwencji milicji, przesłuchań, przejawów kontroli i szpiegowania obywateli. To powieść, której akcja osadzona jest w rzeczywistości komunistycznej, i jako taka z założenia będzie gorzka w wydźwięku. Humor, który tu znajdziemy, to jednak często czarny humor. Również krytycy uznali „Dowód osobisty” za jedną z najpoważniejszych powieści tego autora, dlatego zastanawiam się, czy można ją uznać za reprezentatywną dla Šabacha – bardzo chciałbym przeczytać inne jego książki, żeby przekonać się, czy i tam porusza podobne tematy, obraca się w podobnej rzeczywistości. Niemniej uważam, że moje pierwsze spotkanie z autorem było bardzo udane!

Sam zatem nie wiem jeszcze co myśleć na temat twórczości Šabacha, bo jedna książka to w tym wypadku zdecydowanie zbyt mało, by wyrobić sobie rzetelną opinię. Czasem tyle wystarczy, czasem od razu widzę, czy styl autora trafia w moje gusta, czy też nie. Mimo że na razie nie postawię „Dowodu osobistego” pośród moich ulubionych czeskich powieści, to nic straconego – jeśli będę miał okazję, na pewno zapoznam się z innymi pozycjami Šabacha i dam Wam znać co myślę. Tak czy inaczej jednak jestem pewien, że miłośnicy czeskiej literatury, którzy chcą poznać jej jak najwięcej i chcą poznawać nowych czeskich pisarzy, powinni po tę książkę sięgnąć i sądzę, że nie będą zawiedzeni. Pośród typowych dla tej literatury smaczków i dobrego humoru znajdziemy tu uniwersalny obraz dorastania i młodości, buntu i międzypokoleniowych różnic. „Dowód osobisty” to gratka dla uważnych czytelników, którzy w tekście lubią szukać nawiązań i znanych motywów przedstawionych w ciekawy, trochę inny sposób!


Za egzemplarz do recenzji bardzo dziękuję Wydawnictwu Afera!

Do usłyszenia już niedługo w kolejnej recenzji!


poniedziałek, 1 maja 2017

Fantastyczny Poniedziałek: "Nowa Fantastyka" 05/2017 [Recenzja 91.]

Cześć! Witam Was w kolejnym Fantastycznym Poniedziałku z „Nową Fantastyką”. Znów dzięki ekipie NF miałem przyjemność przeczytać najnowszy numer pisma i przychodzę do Was ze skrótem moich przemyśleń na temat tego, co znajdziemy w środku i co najbardziej mnie zaciekawiło. W porównaniu do numeru kwietniowego wydaje mi się, niestety, ze majowy wypada troszkę słabiej, ale o tym zaraz.


Na okładce wita nas Kate Walker, czyli główna bohaterka serii gier komputerowych „Syberia” – gier, moim zdaniem, niezwykłych. Być może tego o mnie nie wiecie, ale kiedyś byłem w tym temacie bardzo na czasie – od kiedy pracuję i bloguję, nie mam już czasu na technologiczne i komputerowe nowinki, ale akurat na „Syberię 3” czekałem z niecierpliwością. Pierwsze dwie części pamiętam z dzieciństwa – wtedy były dla mnie nie lada wyzwaniem, dzisiaj są świetną zabawą. Dlatego miałem nadzieję, że w majowym numerze NF dowiem się czegoś więcej samej grze, twórcach, procesie jej powstawania, bo akurat w przypadku „Syberii” jest on niezwykle ciekawy. Niestety w środku, mimo obiecującej okładki, znajdziemy artykuł poświęcony historii powstawania mechanizmów na świecie (bo to one są motywem przewodnim „Syberii”), a o samej grze tam niewiele, bo zaledwie dwa akapity. Tekst ciekawy, niemniej tych, którzy oczekują informacji o najnowszej produkcji Sokala przestrzegam – tutaj ich nie znajdziecie!


Z innych ciekawych tekstów w nowym numerze trzeba zwrócić uwagę na ten o historii i podejściu do mitów arturiańskich, które są chyba jednym z ciekawszych i bardziej oddziałujących na szeroko pojętą kulturę. Marcin Waincetel opowiada co nieco o tym, skąd pochodzą, kiedy powstały i jakie odcisnęły piętno na popkulturze. Dla fanów Jarosława Grzędowicza też coś się znajdzie, bo autor obchodzi w tym roku trzydziestopięciolecie swojej twórczości. Jak rozwijała się jego kariera, i jak powstawały klasyki polskiego fantasy, które wyszły spod jego pióra, dowiecie się z tekstu Krzysztofa Sokołowskiego. Do tego dorzućmy kilka ciekawych tekstów i felietonów o wpływie technologii na życie człowieka, które można ująć pod wspólnym hasłem „Quo vadis ludzkości?”, a okaże się, że jest co poczytać :) Jak zwykle nie zawodzi też Łukasz Orbitowski, który tym razem popełnił tekst na temat nachodzącej ekranizacji powieści „To” Stephena Kinga – fani horroru będą zachwyceni! (Mam sugestię, żeby dać Orbitowskiemu trochę więcej miejsca niż tylko jedną stronę – ja uwielbiam czytać jego teksty!)

Jeśli chodzi o opowiadania – cóż, tym razem, przyznaję szczerze, mniej mnie zaciekawiły niż poprzednio. Ja generalnie bardziej szukam w Nowej Fantastyce artykułów i recenzji niż opowiadań, bo jeśli śledzicie mnie dłużej, wiecie, że to nie mój gatunek, a jeśli już opowiadania czytam, to jestem dość wybredny. Tym razem moją uwagę zwróciły trzy, i o nich Wam wspomnę. Po pierwsze całkiem udany debiut drukiem Macieja Rumiancewa (swoją drogą, mojego rówieśnika!), którego styl obiecuje całkiem sporo… oby tak dalej! W dziale prozy zagranicznej mamy za to dwóch mistrzów space opery, czyli Alastaira Reynoldsa („Babelsberg”), który tym razem osadził akcję swojego opowiadania na Ziemi, i Paula McAuleya („Planeta strachu”), który powraca do „Nowej Fantastyki” po latach w bardzo dobrym stylu! Polecam :)

Tyle dobrego w maju w NF, dlatego jeśli coś Was zainteresowało – nowy numer cały czas jest do kupienia w kioskach, więc nie ma na co czekać! Dziękuję za lekturę redakcji „Nowej Fantastyki”, a Was, po więcej zapraszam – mam nadzieję! – już za miesiąc, kiedy przyjrzymy się czerwcowemu numerowi :) 


Za majowy numer dziękuję redakcji "Nowej Fantastyki"!
Do usłyszenia!  
    

piątek, 28 kwietnia 2017

"444" - Maciej Siembieda [Recenzja 90.]

Cześć, Moi Drodzy, witajcie w kolejnej recenzji! Mam dziś coś dla amatorów zagadek sensacyjnych z historią w tle! Opowiem Wam, co sądzę o porównywaniu Macieja Siembiedy do Dana Browna, jak przepisać polską historię na powieść sensacyjną i dlaczego „444”, bo o tej książce będziemy dziś rozmawiać, to rewelacyjna historia dla każdego bez wyjątku! Jeżeli jesteście ciekawi, co łączy Jana Matejkę, Władysława Warneńczyka, prokuratora IPN-u, ładną stewardessę i przywódcę tajemniczego, islamskiego bractwa, to… sięgnijcie po książkę, a ja opowiem Wam, dlaczego warto to zrobić!'


Dziennikarz Paweł Włodarczyk od lat pasjonuje się zaginionym obrazem Jana Matejki – Chrztem Warneńczyka, namalowanym na zamówienie arcydziełem, które przez kilkadziesiąt lat zdążyło obrosnąć legendą. Włodarczyk ma zamiar zainteresować swoim śledztwem prokuratora IPN-u, Jakuba Kanię, ale niestety – w drodze na spotkanie ginie w wypadku samochodowym. Kania podejmuje jednak trop, który przez meandry historii prowadzi go do starożytnej przepowiedni, która bezpośrednio dotyka polskiego króla, Władysława Warneńczyka i jego portretu wykonanego przez Jana Matejkę. Przepowiednia mówi, że co 444 lata rodzi się człowiek zdolny pojednać chrześcijaństwo z islamem. Wszystko wskazuje jednak na to, że komuś bardzo zależy, by tajemnica obrazu nie ujrzała światła dziennego… Kto to jest i dlaczego tak stara się ukryć przed światem przepowiednię? Przekonajcie się, sięgając po „444” Macieja Siembiedy.

Myślę, że już ten skrót fabuły wielu z Was zainteresuje. Współczesny wątek śledztwa Jakuba Kani przetykany jest historiami z przeszłości i przyszłości, mamy więc okazję razem z Siembiedą przemierzyć Europę od Hiszpanii po Rosję, od roku 998 do 2332. Autor umiejętnie splata wszystkie te wątki, a często zmieniające się miejsca akcji i sceneria nadają powieści dodatkowego tempa. Uwagę zwraca mnogość postaci z różnych okresów historycznych, przy czym muszę zaznaczyć, że znaczna większość z nich to naprawdę dobrze wykreowani bohaterowie, każdy jest inny i w pewien sposób odzwierciedla mentalność i sposób myślenia ludzi swojej epoki. Oznacza to, że Autor odrobił zadanie domowe i dobrze przygotował się do pisania, co w przypadku tego typu powieści jest niezwykle ważne, bo moim zdaniem, jeżeli chcemy, by taka historia była wiarygodna, podstawą jest dobre i rzetelne umocowanie jej w historii.

Z początku troszeczkę bałem się, jak będzie właśnie z tą wiarygodnością i realizmem. Wiecie, po przeczytaniu powieści Dana Browna jestem na to uczulony. Pojednanie chrześcijaństwa i islamu? Brzmi na teorię, którą można rozwinąć do opowieści niesmacznej, nużącej, chwytającej się aktualnie modnego tematu islamu i terroryzmu. I pewnie  m o ż n a b y  to zrobić, ale „444” zdecydowanie uniknęło tego losu. Ta powieść jest, moim zdaniem, niezwykle wiarygodna, wątki i postaci historyczne i fikcyjne „zlewają się”, łączą w jedną całość tak, że granice pomiędzy nimi trudno dostrzec, i sami zaczynamy wątpić, co jest prawdą, a co nie. W ten sposób Autor osiągnął najważniejszy bodaj cel tego typu powieści – wciągnął mnie bez reszty i sprawił, że żyłem przygodami bohaterów, kibicując im całym sercem. I to mi się podoba!

Oczywiście „444” to nie powieść światowej klasy, bo dla mnie, z zasady właściwie, „przygodowe powieści historyczne” (bo tak nazywam ten typ literatury), do niej nie należą. Powieść Siembiedy nie unika pewnych schematów – mamy tu przepowiednię, mamy duet inteligentnego prawnika i jego ładnej, młodej towarzyszki, mamy zaginiony obraz… standard, można by rzec. Ale jednocześnie jest to standard, który się nie nudzi, bo to jednak inna historia, inny obraz, inny prawnik. Dodatkowo na korzyść „444” działa fakt, że to opowieść w większości o naszej polskiej historii, że odwiedzimy miejsca bliskie nam wszystkim, odgrywające w naszej historii ważną rolę. Widać wyraźnie, zwłaszcza w ostatniej części, której zdecydowanie najbliżej do fikcji, pragnienie Autora, by Polska stała się państwem znaczącym na arenie międzynarodowej… to najbardziej „naciągany” fragment, moim zdaniem, ale myślę, że można to wybaczyć… w końcu wszyscy, gdzieś w głębi serca, chcielibyśmy tego, nawet jeśli nie wierzymy, że to możliwe… ;) 

Podsumowując, „444” to fantastyczna, wciągająca opowieść dla każdego. Nieważne, czy interesujecie się historią, czy nie – Autor opisuje wszystko w taki sposób, że na pewno nie pogubicie się w opowieści. Znajdziecie tu i wątek sensacyjny, i tajemnicę, i dobrze poprowadzony wątek romansowy. Oczywiście nie powinniście się spodziewać historii swojego życia, ale jeżeli szukacie powieści na majówkę, na wiosenne wieczory, jeśli szukacie dobrej rozrywki i lekkiej, wciągającej lektury, to z czystym sumieniem mogę polecić Wam „444”. Myślę, że nie pożałujecie! :) A jeśli chcecie posłuchać mojej recenzji w formie filmowej, zapraszam na YouTube!




Za egzemplarz powieści do recenzji bardzo dziękuję wydawnictwu Wielka Litera.

Do usłyszenia już niedługo! 

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

"Tajemnica Nagów" - Amish [Recenzja 89.]

Cześć, Moi Drodzy, witajcie w kolejnym poście w ramach Fantastycznych Poniedziałków. Być może pamiętacie, że ponad rok temu recenzowałem dla Was „Nieśmiertelnych z Meluhy” Amisha, nazywanego „Tolkienem Indii”. Z tym Tolkienem to bym może nie przesadzał, ale książka, mimo oczywistych wad i pewnych niedociągnięć, podobała mi się (możecie przypomnieć sobie moją recenzję, klikając w odnośnik powyżej). Był to pierwszy tom trylogii, a niedawno miałem okazję przeczytać tom drugi, czyli „Tajemnicę Nagów”. Jeśli chcecie się przekonać, jakie miałem wrażenia po lekturze, zapraszam do dalszej części recenzji.


„Tajemnica Nagów” rozpoczyna się dokładnie w chwili, w której zakończył się tom pierwszy, mamy tu więc do czynienia z bezpośrednią kontynuacją losów Śiwy, Sati i pozostałych bohaterów. Śiwa kontynuuje swoją podróż w poszukiwaniu przedziwnej, tajemniczej rasy Nagów, którzy zagrażają królestwu Meluhy. Krążą pogłoski, że te potwory, jak nazywają je mieszkańcy Meluhy, mają swoją kryjówkę w sercu nieprzyjaznej dżungli. Aby rozwiązać zagadkę, Śiwa będzie musiał odbyć daleką podróż i zmierzyć się z licznym niebezpieczeństwami. Ale jest przecież najwyższym władcą Meluhy i półbogiem – czy mogłoby mu się nie udać? Tylko czy nawet półbóg nie może się pomylić albo źle odczytać danych mu znaków? Czy Nagowie rzeczywiście są wynaturzonymi potworami? A może są bliżsi ludziom, niż się pozornie wydaje?

W sumie nie wiem, od czego zacząć, bo tom drugi pod wszelkimi względami jest bardzo podobny do pierwszego – jest podobnie napisany, tempem akcji specjalnie się nie różni – w końcu jest, jak wspomniałem, bezpośrednią kontynuacją. Podejrzewam, że Autor napisał całość, a potem podzielił na części – a przynajmniej tak to wygląda. Widać też, że ma pomysł na całość, bo konsekwentnie rozwija i splata wątki rozpoczęte w „Nieśmiertelnych z Meluhy”. Poznajemy też kolejne tajemnice Meluhy i rodu Sati, który skrywa mroczniejsze sekrety, niż się z początku zdawało. Wraz z Śiwą podróżujemy przez starożytne Indie i jest to podróż naprawdę przyjemna i pełna przygód – bo ksiązki składające się na „Trylogię Śiwy” to powieści typowo przygodowe.

Nie powiem, miło było wrócić do tego świata po roku. Mitologia Indii jest niezwykle ciekawa i Amish umiejętnie z niej korzysta, żeby zbudować swoją historię. Tak jak napisałem we wstępie, daleko mu do Tolkiena, do innych pisarzy fantasy zresztą też, ale mimo wszystko… jego powieści czyta się przyjemnie! Sam do końca nie rozumiem czemu, bo nie jest to ani literatura wybitna językowo, ani bardzo wyjątkowa czy niesztampowa… a mimo to lubię do niej wracać. Ta seria to trochę taka „guilty pleasure”, wiecie, niby wolę zupełnie inny typ literatury, a jakoś tam chętnie czytam o przygodach Śiwy. Zwłaszcza, że gdybym musiał porównać dwa pierwsze tomy, to „Tajemnica Nagów” wypada jednak moim zdaniem lepiej. Amish odszedł trochę od wizji Meluhy jako  supernowoczesnego państwa w starożytności, co trochę denerwowało mnie w tomie pierwszym, dzięki czemu cykl zyskał na realizmie – i bardzo dobrze! :)  

Podsumowując – czy warto zagłębiać się w „trylogię śiwy”? Jeżeli szukacie czegoś bardzo lekkiego i niezobowiązującego, ciekawej przygodówki w nieco innych, niż zwykle, klimatach, z tajemnicą i Indiami w tle – tak. Jeżeli oczekujecie epickiej prozy trzymającej się historycznej prawdy – raczej nie tędy droga. Ja, skoro znam dwa tomy, prawdopodobnie i po trzeci sięgnę, bo chociaż powieści Amisha nie zostają w głowie na długo, stanowią dla mnie przyjemne oderwanie od poważniejszych lektur – zwłaszcza czytane okazjonalnie, raz do roku. Dla mnie ten cykl to dowód, że nie warto się ograniczać i czasem warto spróbować przeczytać coś, co teoretycznie nie odpowiada naszym gustom – można się pozytywnie zaskoczyć!

Za egzemplarz odo recenzji bardzo dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

Do usłyszenia niebawem! 

piątek, 21 kwietnia 2017

"Mama kłamie" - Michel Bussi [Recenzja 88.]

Witam Was, jak zwykle, w piątkowe popołudnie, czas na kolejną blogową recenzję. Na moim blogu, jak wiecie przeplatają się wszystkie gatunki literackie. Tym razem znów mam dla Was coś kryminalnego i coś nietypowego, innego, niż zwykle. Niestety nie jestem całkowicie tą lekturą usatysfakcjonowany i ciągle nie do końca wiem, co o niej myśleć, dlatego przejdę może do rzeczy, a Wy oceńcie sami, czy książka Was zainteresowała, czy też nie. Przed Wami „Mama kłamie” francuskiego pisarza Michela Bussiego.


Vasile Dragonman, psycholog dziecięcy, w jednym z przedszkoli, gdzie pracuje, trafia na interesującą zagadkę. Malone, mały chłopiec, z którym pracuje Vasile, opowiada, że jego rodzice tak naprawdę nie są jego rodzicami, że miał kiedyś inną mamę i innego tatę. Przywołuje różne szczegóły ze swojego poprzedniego życia, choć nic nie wskazuje na to, żeby mógł mówić prawdę. Skąd więc wzięły się u niego te wspomnienia? Jakim cudem tak małe dziecko potrafi przypomnieć sobie fakty sprzed wielu miesięcy? No i jak długo jeszcze będzie potrafił je odtworzyć – wszak pamięć dziecka jest ulotna… Vasile rozpoczyna wyścig z czasem i wraz z Marianne Augresse, komendantką policji, stara się rozwikłać tajemnicę chłopca, bo gdzieś w głębi serca, wbrew rozsądkowi i faktom, zaczyna mu wierzyć…

Przede wszystkim bardzo podoba mi się pomysł Bussiego – oparcie fabuły na wspomnieniach dziecka, dziwna przytulanka, z którą Malone nigdy się nie rozstaje, a która staje się symbolem całego zła (naprawdę rewelacyjny zabieg!), zastanawiające zachowanie jego ojca i tajemnice matki – to wszystko sprawia, że od samego początku historia jest intrygująca. Równolegle Marianne Augresse prowadzi śledztwo w sprawie brutalnego napadu i usiłuje złapać jednego z bandytów, który stale wymyka jej się z rąk. Ten wątek również trzyma w napięciu, może nawet bardziej, niż ten wiodący, z Malonem. Jak można się domyślać, w pewnym momencie oba wątki splotą się i doprowadzą do emocjonującego finału. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie…

…wykonanie. Moim zdaniem ciekawy pomysł w przypadku tej powieści ugiął się, niestety, pod niezbyt dobrym warsztatem pisarskim Autora. Gdy zerknąłem na różne recenzje i portale książkowe, zobaczyłem, że „Mama kłamie” dostaje całkowicie rozbieżne oceny. Niektórzy twierdzą, że to wybitna książka, i dają jej 8, czasem nawet 9 na 10 gwiazdek, inni z kolei są zupełnie zawiedzeni. Ja stoję gdzieś pośrodku stawki, a to chyba najgorsza pozycja, bo nie do końca wiem, co myśleć. Pomysł Bussiego był taki, żeby przedstawić historię możliwie jak najbardziej z perspektywy dziecka, stąd dopasowany do takiej koncepcji język, nazwiska bohaterów („Augresse”, „Dragonman”, „Lechevalier”) i historyjki opowiadane chłopcu przez pluszowego misia, które przeplatają główny wątek fabularny. Niestety wszystko to jest mało wyrafinowane i dość niezdarne, efektem czego nie czułem się „wciągnięty” w historię, chwilami wręcz mnie trochę nudziła. A szkoda.

Plusem z pewnością są wątki psychologiczne, bo wiecie, że to dla mnie zawsze interesujące. Autor przez wypowiedzi Dragonmana przybliża nam psychikę małego dziecka, tajemnice rozwoju ludzkiej pamięci i dość zgrabnie wykorzystuje to w powieści, a w połączeniu z rozwiązaniami fabularnymi tworzy zgrabną i zwartą całość. Do zarzutów o przewidywalność powieści nie odniosę się tutaj, bo ja rozwiązania się nie domyśliłem – a przynajmniej do pewnego momentu. Jeśli chcecie, musicie sami przekonać się, jak będzie w Waszym przypadku!

Podsumowując, „Mama kłamie” na pewno nie jest jednym z najlepszych kryminałów, jakie czytałem i nie do końca trafił w moje gusta – pewnie nie wrócę już do książek Bussiego. Myślę, że gdyby Autor jeszcze trochę popracował nad tekstem, mogłaby wyjść z tego jeszcze lepsza powieść. Ja mam z francuskimi pisarzami kryminałów bardzo dobre doświadczenia (wiecie jak uwielbiam Bernarda Miniera i jego thrillery!), więc mimo wszystko cieszę się, że mogłem skonfrontować się z prozą Bussiego. Gdybyście zastanawiali się, po którego z tych pisarzy sięgnąć, ja niezmiennie polecać będę Miniera, ale patrząc na to, ile pozytywnych recenzji zbiera „Mama kłamie”, może powinniście spróbować sami…? Poczytajcie inne opinie, zastanówcie się, czy to coś dla Was, a jeśli przeczytacie, koniecznie dajcie znać, jak Wam się podobało, bo chętnie wysłucham Waszego zdania.  

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu ŚwiatKsiążki.

Do usłyszenia niebawem!