Moi Drodzy,
wracam dzisiaj do Was z recenzją dwóch kryminałów , które były bez wątpienia jednymi
lepszych skandynawskich kryminałów jakie przeczytałem w ostatnim czasie. Jeśli chcecie
poznać mroczne oblicze Sztokholmu, przyjrzeć się mafijnym porachunkom i stanąć
twarzą w twarz z przestępczym półświatkiem szwedzkiej stolicy,
zapraszam Was na recenzję powieści „Vip room” i „Sztokholm
delete” Jensa Lapidusa.
W pierwszym
tomie poznajemy Teddy’ego, mężczyznę, który właśnie wychodzi na wolność
po ośmiu latach spędzonych w wiezieniu za porwanie. Bardzo chce
naprostować swoje życie i zapomnieć o dawnym, gangsterskim życiu, ale
to nie takie proste, bo odzywają się do niego znajomi z przeszłości,
żądając wyrównania zaległych rachunków… W dodatku Teddy zostaje
wciągnięty w dziwne śledztwo przez jedną z najbardziej
prestiżowych kancelarii adwokackich w Sztokholmie. Jej szef chce bowiem wykorzystać
znajomość świata przestępczego i umiejętności Teddyego i prosi go,
by wraz z Emelie, młodą prawniczką, odszukali pewnego zaginionego milionera.
Natomiast w powieści „Sztokholm delete”, czyli drugim tomie cyklu, Teddy
i Emelie znów prowadzą śledztwo, ale wydaje się ono jeszcze bardziej
niebezpieczne niż poprzednio – mafijne porachunki, tajemnicze sprawy z przeszłości i morderstwo w
tle. Emelie wbrew zakazowi szefa podejmuje się obrony mordercy, a Teddy
pomaga jej rozwikłać skomplikowaną zagadkę. Jak potoczą się ich losy, czy
wybrną z tego cało i czy uda im się dowieść niewinności oskarżonego –
dowiecie się sięgając po powieści Lapidusa.
Przede
wszystkim chcę powiedzieć o czymś, co szczególnie rzuciło mi się
w oczy podczas czytania – moim zdaniem powieści Lapidusa bardzo wyróżniają
się na tle innych skandynawskich kryminałów i to zdecydowanie na plus!
Tak się akurat złożyło, że w tym samym czasie czytałem też „Na imię mi Zack”
Monsa Kallentofta, czyli inny szwedzki kryminał, którego akcja dzieje
się w Sztokholmie. Pomimo pewnych podobieństw, zobaczyłem też całe mnóstwo różnic:
przede wszystkim „Vip room” i „Sztokholm delete” nie epatują brutalnością,
naturalistycznymi opisami, wulgaryzmami i okrucieństwem, do jakich
przyzwyczaiły nas kryminały Larssona, Mankella czy Kallentofta właśnie.
Nie mówię, że u wspomnianych autorów mi to przeszkadza, wszak i tego w
kryminałach szukamy, ale powieści Lapidusa to bardzo miła odskocznia,
i chociaż oczywiście to nie powieści dla dzieci, bo mowa w
nich o narkotykach, i o prostytucji i o brutalnych
zabójstwach, to jednak nie na nich skupiona jest cała książka.
Wszystkie te zjawiska i zabiegi stanowią jedynie tło dla wciągającej
akcji i świetnie skonstruowanej fabuły, i bardzo mi się
to podobało.
No właśnie,
bo trzeba Lapidusowi przyznać, że konstruowanie powieści ma rewelacyjnie
opanowane. W jego książkach nie znajdziecie momentów dużo słabszych albo dużo lepszych,
akcja toczy się równym, szybkim rytmem, wciąga niesamowicie, tak, że z rozdziału na rozdział
chcemy więcej, i więcej, i więcej. Aż do absolutnie zaskakującego zakończenia –
zwłaszcza w drugim tomie! – po którym najchętniej sięgnąłbym od razu po kolejny
tom tej serii. Tak samo jak bohaterowie, którzy, mimo że nie są
kryształowi i dopuszczają się nierzadko czynów co najmniej
wątpliwych moralnie, dają się lubić i kibicujemy im z całych sił. W szczególności dotyczy
to oczywiście głównego bohatera, Teddy’ego. Bardzo spodobało mi się,
w jaki sposób Lapidus splótł wątek prywatny Teddy’ego, jego losy
sprzed aresztowania, z wątkami śledztw prowadzonych teraz przez niego wraz z Emelie.
Tym razem nic nie dzieje się dwutorowo, wątek prywatny Teddy’ego nie
biegnie „obok” głównej osi fabularnej książki, ale jest z nią bardzo ściśle
związany, co jest świetnym rozwiązaniem, bo dodatkowo zapętla fabułę
i czyni ją jeszcze bardziej intrygującą.
Dodatkowo znajdą
tu także coś dla siebie miłośnicy opisów i ci, którzy lubią
wczuć się w atmosferę miejsc opisywanych w powieści – Lapidus dużo czasu poświęca bowiem
na opisy mrocznego Sztokholmu z jego podziałami społecznymi,
wielokulturowością, wojnami gangów, mafiosami na wysokich
stanowiskach. Razem z Teddym i Emelie przemierzamy sztokholmskie
ulice i dzielnice, od centrum aż do przedmieść. Jeżeli macie
ochotę – przekonajcie się sami, ale uprzedzam, że to jazda bez trzymanki.
Tak
naprawdę mógłbym przyczepić się tylko do jednej rzeczy – Teddy zerwał
z przestępczym światkiem, a Emelie to jedynie zwykła prawniczka w
kancelarii adwokackiej, ale ich możliwości śledcze są niemalże
nieograniczone, chwilami wydaje się wręcz, że większe niż sztokholmskiej
policji. W mgnieniu oka docierają do ludzi, do których
dotrzeć powinno być raczej trudno, potrafią przekupić albo zmusić do mówienia każdego i oczywiście
wyjątkowo zgrabnie uniknąć konsekwencji… Nieco to amerykańskie i czasami mnie
irytowało, zwłaszcza w tomie pierwszym. Ale… no cóż, „Vip room” i „Sztokholm
delete” to jednak kryminały i maja służyć rozrywce, a nie
być powieściami wiernie oddającymi rzeczywistość. A o tym
akurat mogę Was zapewnić – książki Lapidusa dostarczają świetnej
rozrywki na kilka długich wieczorów. Reszta w moim odczuciu nie
jest aż taka ważna w tym przypadku.
Jeśli więc
macie ochotę na dobry, skandynawski kryminał, który wnosi do tego tak
popularnego ostatnio nurtu coś nowego – powieści Jensa Lapidusa zdecydowanie
będą czymś dla was. Polecam serdecznie i zapraszam też do obejrzenia recenzji w
formie filmu o TUTAJ.
Za egzemplarze
recenzenckie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.
Do usłyszenia wkrótce!
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz