Witajcie,
Moi Drodzy, w kolejnej recenzji na blogu! Dobrze wiecie, że
lubię, gdy książki pozwalają mi wybrać się w zakątki świata,
w które naprawdę wybrać się nie mogę – przynajmniej na razie. Dlatego gdy
zobaczyłem powieść Umi Sinhy „Miejsce na ziemi” natychmiast zwróciła moją
uwagę: najpierw przepięknym wydaniem, a potem intrygującym opisem.
Zapraszam Was dziś w literacką podróż z rodziną Langdonów z Anglii do odległych,
dziewiętnastowiecznych Indii ogarniętych wojną, w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi!
Akcja „Miejsca na ziemi”
rozgrywa się na przestrzeni siedemdziesięciu lat, od lat
50. XIX wieku do końca I wojny światowej, a historię
rodziny Langdonów poznajemy z perspektywy trzech osób należących do trzech
kolejnych pokoleń tego rodu. W połowie XIX wieku Cecily wyrusza z Anglii do Indii,
by pojąć za męża oficera wojsk brytyjskich, Arthura. Wszystko, co ją
spotyka, opowiada swojej ukochanej siostrze bliźniaczce, Minie, w formie
listów. Małżeństwo Cecily nie jest niestety tak idealne, jak dziewczyna się
spodziewała, a w dodatku nastroje w Indiach stają się coraz gorsze,
i wkrótce wybucha tam Powstanie Sipajów… Syn Cecily, Henry, wychowuje
się pod opieką ojca i czujnym okiem swoich hinduskich wychowawców,
ale miejscowi nie dają mu zapomnieć o jego brytyjskim pochodzeniu.
Jaką przyszłość dla siebie wybierze? W końcu poznajemy Lilę,
jedyną córkę Henry’ego, która pewnego dnia przeżywa niewyobrażalny
koszmar. Jej ojciec zabija się w swoje urodziny niemalże na jej
oczach. Następuje szybka decyzja, by wysłać dziewczynkę pod opiekę
ciotecznej babki Miny do Anglii, i Lila wbrew sobie
zmuszona jest opuścić ukochane Indie. Czy dane będzie jeszcze kiedykolwiek
wrócić do miejsca, które uważa za swój dom, czy odnajdzie się w Anglii i czy
rozwiąże zagadkę samobójstwa ojca? Tego wszystkiego dowiecie
się, sięgając po „Miejsce na ziemi”.
Fabuła brzmi niezwykle
zachęcająco, prawda? Nie chciałem za dużo Wam zdradzać, więc
zarysowałem jedynie początek każdego z wątków, które poznajemy
równolegle, ponieważ rozdziały z punktu widzenia Lili, Henry’ego i Cecily
następują na zmianę bezpośrednio po sobie. I zacznę może od
małego malkontenctwa: wydawało mi się, że historia, która dzieje
się w Indiach w tak burzliwych czasach, która opowiada o losach
rodziny rozdzielonej wojną, będzie wciągająca i pasjonująca, że
odbierze mi dech w piersiach, a tak się niestety nie stało. To jedynie
kolejny dowód, że nie warto oczekiwać po książkach konkretnych rzeczy
ani sobie niczego obiecywać, bo można się zawieść. Akcja powieści Umi Sinhy
rozwija się moim zdaniem, przynajmniej miejscami, aż boleśnie powoli. Tylko czy
to rzeczywiście przemawia na jej niekorzyść? Nie wydaje mi się,
bo „Miejsce na ziemi” zamiast być jedynie wciągającą powieścią,
jakiej się spodziewałem, okazało się być świetnie skonstruowaną, ambitną
powieścią, na którą nie żal przeznaczyć kilka wieczorów.
Przede
wszystkim warto zwrócić uwagę, że tło dla historii rodziny
Langdonów tworzą opisy prawdziwych wydarzeń historycznych. Powstanie
Sipajów, rzeź w Kanpuru i I wojna światowa to przerażające
zdarzenia, które przedstawione z punktu widzenia Lili, Henry’ego i Cecily
stają się jeszcze bardziej przejmujące, bo nabierają wymiaru osobistego.
Nie można odmówić Autorce, że ma dar wciągania nas w historię,
tak że czujemy się, jakbyśmy byli jej częścią i przeżywali to samo,
co bohaterowie, a to właśnie dzięki specyficznej budowie
powieści. Ponieważ Umi Sinha studiowała kompozycję literacką,
można podejrzewać, że zupełnie świadomie połączyła powieść epistolarną
z tekstem w formie pamiętnika i wspomnień, i eksperyment
ten zakończył się moim zdaniem stuprocentowym sukcesem. „Miejsce na ziemi”
niezwykle porusza, gra nam na emocjach, a momentami przepełnia głębokim
smutkiem. Dodatkowo w zagłębieniu się w lekturę pomagają nam
realistyczne opisy Indii, zwłaszcza życia codziennego w tym kraju pełnym
barw, zapachów i krajobrazów nam nie znanych. Umi Sinha wychowała się w Indiach,
więc dobrze wie o czym pisze opowiadając o tym kraju z perspektywy
młodych bohaterów. Jest to bez wątpienia jeden z największych
atutów tej książki.
Kolejnym
jest też fakt, że „Miejsce na ziemi” docenia się tak naprawdę dopiero po przeczytaniu ostatniego rozdziału,
ostatniego zdania, bo dopiero one wyjaśniają zagadkę postawioną w prologu.
Ta powieść to historia z rodzaju tych, którym trzeba dać
szansę, podobnie jak na przykład recenzowana przeze mnie ostatnio „Malarka gwiazd”
Amelii Noguery. „Miejsce na ziemi” jest też, od tytułu począwszy,
a na ostatnim zdaniu kończąc, w całości utworem
metaforycznym, tak naprawdę to jeden wielki obraz dramatycznego poszukiwania swojego (tytułowego)
miejsca na świecie, w rodzinie, w relacjach. Każdy kolejny
potomek Langdonów rozdarty jest między Anglię, a Indie, między kraj, z którego pochodzą
jego przodkowie, a ten, gdzie się wychował i który pokochał –
lub który, jak w przypadku Cecily, musi dopiero pokochać.
Umi Sinha pokazuje też, że nasze dziedzictwo potrafi ciążyć
nam jak klątwa, że rodzice i dziadkowie pozostawiają nam nie tylko to,
co dobre, ale też to, czego wcale byśmy nie chcieli. Pokazuje, że
słowa Williama Faulknera, będące mottem te powieści, są jak
najbardziej prawdziwe: „Przeszłość nigdy nie umiera. Minione dni tak
naprawdę nie przemijają”. Dodatkowo jest to oczywiście przerażający swoją
aktualnością obraz walki o tolerancję, ścierania się kultur, wojny o wolność
i dowód, że człowiek potrafi być najokrutniejszą z istot. Jeżeli nie
wiecie, o czym mówię, przeczytajcie tę książkę – zrozumiecie, gdy
dotrzecie do opisu rzezi w Kanpuru. Przyznaję – w tym momencie łza zakręciła mi się w oku. Prze-ra-ża-ją-ce.
Podsumowując,
„Miejsce na ziemi” to piękna opowieść dla cierpliwych i wrażliwych
czytelników. Mam wrażenie, że to nie jest historia, która pozostanie
ze mną na długo – to raczej jedna z tych książek,
które wzruszają na chwilę, dają do myślenia, i zachęcają z półki,
by za jakiś czas do nich wrócić i przypomnieć sobie wrażenia towarzyszące
czytaniu. I chociaż dla niektórych będzie to duży minus, ja nie
żałuję czasu, który poświęciłem na przeczytanie debiuty Sinhy, bo na kilka dni zanurzyłem
się w pięknej historii, którą z przyjemnością kiedyś przeżyję raz jeszcze.
No i nauczyłem się, żeby brać z opowieści to, co ma do zaoferowania,
a przed czytaniem nie karmić się oczekiwaniami i obietnicami innych!
:) Ale jeśli Wy chcecie posłuchać o „Miejscu na ziemi”
jeszcze trochę, zapraszam na FILM na mój kanał YouTube! :)
Do usłyszenia już
niedługo! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz