Oto subiektywny blog i videoblog literacki! Kto czyta, żyje podwójnie, więc dlaczego nie korzystać z tej szansy? Zapraszam na wspólną podróż do świata literatury! :)

czwartek, 24 września 2015

„Ulica marzycieli” – Robert McLiam Wilson [Recenzja 2.]

Przyznaję, że przeczytanie książki, o której dzisiaj chcę Wam opowiedzieć, stanowiło dla mnie mały problem. Nie dlatego, że ta książka jest nudna. Nie dlatego, że jest źle napisana czy źle przetłumaczona. Powiedziałbym, że po prostu jakoś do mnie nie trafiła. I w tej recenzji postaram się Wam opowiedzieć, dlaczego. Zapraszam na „Ulicę marzycieli” Roberta McLiama Wilsona.

Wilson to irlandzki autor, który zasłynął najbardziej właśnie z powieści „Ulica marzycieli” wydanej w 1996 roku. Książka opowiada historię dwóch przyjaciół, Jake`a i Miśka Lurgana, przy czym niektóre rozdziały przedstawione zostały z perspektywy Jake’a, a inne opowiadają o Miśku. W tle historii ich przyjaźni, miłostek i perypetii zawodowych rozgrywa się konflikt pomiędzy republikanami a unionistami o podział Irlandii – rzecz dzieje się w latach 90. ubiegłego wieku. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że bardzo trudno było mi wgryźć się w świat bohaterów, mimo że oczywiście rozumiem ich problemy. Rozumiem też, dlaczego dla Irlandczyków w tamtym czasie powieść była niesamowicie ważna, i dlaczego została okrzyknięta najlepszą książką tego pisarza.



W „Ulicy marzycieli" mamy całkiem sporo bohaterów. Mi najbardziej spodobał się Misiek Lurgan, który z włóczęgi i niezdary z dnia na dzień staje się finansowym potentatem i właścicielem świetnie prosperującej firmy. Jego postać ukazuje absurdy ówczesnego rynku w Irlandii i niedoskonałości tamtejszego prawa. Poza tym jednak Misiek jest niesamowicie sympatyczną postacią, a w dodatku nie raz śmiałem się podczas czytania scen z jego udziałem. Podobnie ciekawą i pełną życia postacią jest wojownicza Irlandka, która od pierwszego poznania zdaje się intrygować Jake’a… Za to z przykrością muszę powiedzieć, że sam Jake, który jest niejako główną postacią, irytował mnie bardziej niż pozostali bohaterowie. Jego uległość i wieczna bezsilność, chociaż powodowana okolicznościami politycznymi i społecznymi, momentami wydawała mi się przesadnie podkreślona. Jedyne co w tej postaci jest według mnie warte zauważenia, to wisielczy, czarny humor, miejscami nawet zabawny.



Jest jednak inny powód dla którego zdecydowanie warto sięgnąć po „Ulicę marzycieli” Wilsona: Belfast. Miejsce akcji zostało przedstawione fantastycznie. Belfast to mroczne miasto, gdzie w każdej chwili można zginąć w zamachu, gdzie nie możesz być pewnym, czy wrócisz do domu cało. Gdzie idąc spokojnie na spacer możesz zostać zgarniętym przez protestujący tłum. I w końcu gdzie na murach pojawiają się dziwne, dla nikogo nie zrozumiałe napisy… To miasto, gdzie bogactwo i przepych mieszają się z biedą, a przez niektóre dzielnice rozryte lejami po bombach strach nawet przechodzić. Mimo wszystko warto jednak zajrzeć na tytułową ulicę Marzycieli, by choć trochę spróbować zrozumieć problemy ówczesnego społeczeństwa irlandzkiego.



Słowem podsumowania: chociaż mi nie do końca odpowiada styl McLiama Wilsona, absolutnie nie chcę powiedzieć, że jest to książka bezwartościowa. Na plus działa też świetne tłumaczenie Marii Grabskiej-Ryńskiej. Książka może mieć wartość jako pewien rodzaj zbeletryzowanej kroniki wydarzeń historycznych czy obraz Irlandii z lat 90. XX wieku, natomiast ja spodziewałem się powieści obyczajowej, i w tej roli „Ulica marzycieli” sprawdziła się kiepsko. Sam fakt że brnąłem przez nią prawie dwa tygodnie świadczy o tym, że nie czyta się tej książki szybko i prosto, chociaż znalazłem na jej temat również bardzo dobre opinie. W moim przypadku po prostu coś nie zagrało. :)



Zapraszam też do zapoznania się z recenzją na vlogu klikając TUTAJ. Do zobaczenia w następnych recenzjach i do usłyszenia na blogu! :)

Trzymajcie się ciepło – J.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz