Kochani,
witam Was w kolejnej recenzji! Pamiętacie, jak w lipcu opowiadałem
Wam o jednej z najlepszych książek, które przeczytałem w tym
roku? Mowa oczywiście o fenomenalnym „Dostatku” Michaela Crummeya!
Dzisiaj mam dla Was recenzje kolejnej książki tego fantastycznego,
nowofundlandzkiego prozaika – przed Wami „Sweetland”: opowieść o dramatycznych
wyborach, samotności i demonach przeszłości. Zapraszam!
Na wyspie
u wybrzeży Nowej Fundlandii znajduje się zapomniana przez wszystkich
osada, w której ludzie starają się jakoś wiązać koniec z końcem,
kurczowo trzymając się wielopokoleniowych tradycji. Tworzą społeczność,
która niejedno razem przeszła i stawia czoła nieprzyjaznym
warunkom pogodowym na tym, chciałoby się powiedzieć, krańcu świata.
Ponieważ nie jest to łatwe, znaczna większość mieszkańców z radością
przyjmuje propozycję rządu, który oferuje pieniądze na rozpoczęcie nowego życia w innym
miejscu w zamian za opuszczenie wyspy – warunkiem jest, że
wszyscy mieszkańcy muszę się na to zgodzić. Jedynym, który stanowczo się
sprzeciwia, jest samotny stary kawaler i były latarnik, Moses Sweetland.
Jak można się domyślić, mieszkańcy nie są zbyt szczęśliwi z takiego obrotu spraw i zrobią
wszystko, żeby przekonać go do zmiany zdania. Czy Moses ugnie się pod
naciskiem sąsiadów i jak potoczą się jego losy, musicie
przekonać się, sięgając po „Sweetland”.
Od razu muszę
Wam powiedzieć, że pewnie nie będę zbyt obiektywny recenzując tę książkę, bo oprócz tego,
że już czytając „Dostatek” pokochałem styl tego autora, a teraz tylko upewniłem
się, że słusznie, „Sweetland” niesamowicie mnie poruszył. O ile w „Dostatku”
zachwycałem się stylem, obrazem Nowej Fundlandii i jej klimatem,
magiczną atmosferą i mnogością wątków, o tyle tutaj kompletnie porwała mnie
historia i kreacja głównego bohatera, i odebrałem ją
bardzo osobiście i bardzo emocjonalnie, dlatego właśnie tak
trudno mi ocenić „Sweetland”.
Niemniej
na pewno mogę powiedzieć, że fabuła jest tutaj znacznie prostsza,
bardziej liniowa, niż w przypadku „Dostatku”, dlatego moim
zdaniem „Sweetland” będzie świetny, jeśli chcecie zacząć przygodę z powieściami Crummeya.
Cała akcja skupia się na postaci Mosesa, samotnika,
człowieka samotnego wśród ludzi, można by powiedzieć, który
opowiada swoją historię i wspomina wydarzenia z przeszłości.
Do tego dochodzą oczywiście jego relacje z sąsiadami,
mieszkańcami wyspy i Jessem, dziwnym dzieckiem, chłopcem-zagadką,
którego łączy z Mosesem wyjątkowa więź. Jeżeli jesteście
melancholikami, samotnikami, to na pewno odnajdziecie choć
cząstkę siebie w postaci Mosesa, tylko, ostrzegam, nie przestraszcie
się – Moses to jednostka bardzo specyficzna, dążąca do autodestrukcji,
ale właśnie przez to tak fascynująca, a Michael Crummey moim
zdaniem rewelacyjnie poradził sobie z kreacja tego bohatera.
Oczywiście
Autor nie rezygnuje z tego, co dla niego charakterystyczne,
czyli z wielu bohaterów o fascynujących historiach.
Jeżeli tylko chcemy, możemy poznać mieszkańców osady, ich
rozterki, problemy, często bardzo trudną przeszłość. No i do tego ta cudowna,
wspaniała, magiczna Nowa Fundlandia. „Sweetland” to książka wprost i d e a l n a
na jesień – sztormy i szkwały zalewające wybrzeża wysepki pośrodku oceanu,
nastrój grozy, który nieraz aż unosi się z kart tej powieści –
wierzcie mi, ciarki na plecach gwarantowane – i realizm
magiczny… To opowieść pod kocyk z herbatką, czyli właśnie coś,
czego ja szukam w jesiennym, słotnym czasie. Polecam serdecznie!
Generalnie
muszę powiedzieć, że moim zdaniem „Sweetland” daje piękny przedsmak tego, co czeka nas
w „Dostatku” – nie jest może aż tak wielowątkowa, złożona czy
misterna, ale niezwykle porusza i potwierdza, że Crummey pisze
doskonale. Taką moją prywatną refleksją jest, że o ile każdy, kto lubi piękne
opowieści, będzie „Sweetlandem” zachwycony, o tyle zdaja mi się,
że osoby o szczególnej wrażliwości, tak jak wspomniałem, samotnicy i outsiderzy,
ci, którzy znajdują się w trudnym albo specyficznym okresie swojego życia,
zrozumieją głównego bohatera tej książki najlepiej, najbardziej
ich poruszą i wzruszą jego dylematy i rozdzierające serce
decyzje, które musi podjąć. Ja miałem chyba szczęście trafić na taki odpowiedni moment
mojego życia. Jeżeli czujecie, że macie ochotę na taką trudną i smutną,
ale piękną podróż, jaką funduje nam Crummey w „Sweetlandzie”, koniecznie
chwyćcie za tę pozycję! Nie pożałujecie.
Jeżeli chcecie
posłuchać więcej, możecie zajrzeć na kanał, o TUTAJ, bo nagrałem
też wideorecenzję tej powieści.
Do usłyszenia niebawem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz