Im
więcej czeskiej literatury czytam, tym bardziej mnie ona intryguje. Z jednej
strony – czeski humor, który osobiście uważam za jeden z najzabawniejszych
typów humoru i jednocześnie jeden z nielicznych, który
potrafi rozbawić mnie do łez. (Przykład? „Ostatnia arystokratka”
– i nie trzeba dodawać nic więcej!) Z drugiej strony Kafka,
Kundera, Hrabal i, oczywiście, Ludvík Vaculík – ich powieści miażdżą
poważną tematyką, uderzającymi opisami i absolutną
ponadczasowością. Prozę Vaculíka odkryłem w zeszłym roku, gdy
sięgnąłem po „Siekierę” – szybko stała się dla mnie jedną z najlepszych
powieści 2015 roku. Teraz, prawie rok później, mogłam w końcu sięgnąć
po kolejną jego książkę, czyli „Świnki morskie”, i znów efekt
jest podobny… a teraz muszę – i chcę – Wam o tym
opowiedzieć!
„Świnki morskie”
to opowieść pewnego praskiego bankiera, Vaszka, który chcąc
zrobić swoim synom przyjemność kupuje im w prezencie bożonarodzeniowym
świnkę morską. Szybko okazuje się, że chyba bardziej niż dzieciom,
zrobił prezent sobie – rodzina świnek powiększa się, a małe
gryzonie zdają się coraz bardziej fascynować głównego bohatera i zarazem
narratora książki. Vaszak postanawia sprawdzić, jak daleko można się
posunąć w manipulowaniu zwierzętami i jak najlepiej
sprawić, by mu zaufały… bezgranicznie. Co z tego wyniknie?
Co odkryje bohater w świecie świnek morskich? I jakie tajemnice
skrywa Bank Narodowy? Przekonajcie się, sięgając po „Świnki morskie”.
Po lekturze
doskonałej i bardzo mocnej, moim zdaniem, „Siekiery”, sięgając po „Świnki morskie”
również spodziewałem się czegoś niesamowitego. „Siekierę” czytałem długo,
przegryzałem się przez tekst smakując każde słowo, z coraz większym
przejęciem przyjmując opowieść głównego bohatera. Już od pierwszym stron
wyraźnie daje się zauważyć, że „Świnki…” są inne. Pozornie lżejsze. Bardziej
niewinne. Bardziej przystępne. No, w końcu teoretycznie opowieść Vaszka kierowana jest
do dzieci i ma mówić jedynie o uroczych, miłych
gryzoniach i ich zwyczajach. Z czasem jednak zaczynamy zagłębiać się
coraz bardziej w mrocznej psychice głównego bohatera i odkrywamy,
że wcale nie jest tak „różowo” jak myśleliśmy. Vaszak coraz odważniej
poczyna sobie ze świnkami, testuje granice ich wytrzymałości i oddania,
a nam, czytelnikom, robi się coraz bardziej słabo. Można na ten
cały proces patrzeć dwojako.
Po pierwsze,
widzimy tu podobną tematykę, co w „Siekierze”, czyli analizę
systemu komunistycznego, który Vaculík stara się nam przedstawić za pomocą
analogii ze świnkami. Świat komunizmu to świat, w którym
ludźmi manipuluje się cały czas, a ten, kto tego nie
wytrzymuje, jest skreślony. To okrutny i bezduszny system, w którym
okrutnie i bezdusznie podchodzi się do ludzi, traktując ich
trochę jak obiekty badawcze – ich los zależy tylko od kaprysu jednego człowieka.
Z drugiej strony to także system pełen absurdów – gdy patrzymy na nie
po latach, lub czytamy o nich w książce, mogą wywoływać na naszych
twarzach uśmiech, chociaż zabawne wcale nie są. W „Świnkach morskich”
narracja biegnie również drugim torem, gdy Vaszak opowiada, jak
funkcjonuje Bank Narodowy, przybliżając nam dzięki temu nieco absurdalność
funkcjonowania komunistycznej gospodarki, co bez wątpienia dodaje
powieści wartości.
Ale cała ta sytuacja ze
świnkami ma jeszcze swoje drugie dno, głębszy wymiar, bardziej
uniwersalny – głównego bohatera opanowują żądze trudne do zrozumienia,
a którym jednocześnie nie może się oprzeć. Oto nagle znajduje się w sytuacji,
w której podlega mu inna istota, bezbronna i skazana na jego „tak”
lub „nie”. I mimo że to tylko – i aż! – świnka morska,
ta perspektywa zupełnie odmienia bohatera. „Świnki morskie”
to studium rodzenia się zła i pragnienia dominacji nad
inną istotą. Ta książka robi coś, czego można odrobinę
się przestraszyć – budzi w nas fascynację złem. Nie było mi żal
głównego bohatera ani przez chwilę, mógłbym raczej
powiedzieć, że budził we mnie obrzydzenie, ale mimo wszystko muszę
przyznać, że jego zachowanie fascynuje, każe nam pytać: „Dlaczego?”
Nie
wiem, czy to, co napiszę za chwilę, nie będzie nadinterpretacją, ale
mimo wszystko, ponieważ literaturę każdy odbiera inaczej, myślę, że
mam prawo to napisać. Nie bez powodu przywołałem we wstępie
nazwiska trzech wielkich czeskich pisarzy, bo moim zdaniem u Ludvíka Vaculíka znajdziemy
co nieco z powieści każdego z nich. Jeśli chodzi o Bohumila Hrabala,
cóż, wystarczy przypomnieć sobie „Auteczko” i wszystko będzie jasne.
Znajdziemy w „Świnkach morskich” elementy tego napięcia i pewnego rodzaju walki między
kobietą i mężczyzną, w opisie którego mistrzostwa sięgnął
Milan Kundera w „Nieznośnej lekkości bytu”. No i Kafka,
Kafka i jego „Proces”… Dużo w „Świnkach…” z „Procesu”
na wielu poziomach. Najlepiej będzie, jeśli przekonacie się
sami, ja powiem tylko tyle, że ta pewnego rodzaju „synteza”
Vaculíkowi wyszła świetnie i ogromnie dużo dała jego historii.
A ponieważ okrasił ją swoim stylem, który mnie akurat bardzo porusza i chwyta za serce,
opowieść nabrała innego wymiaru. Wielbicieli czeskiej
literatury, poważnej literatury, tym, którzy lubią bawić się w poszukiwanie
smaczków i nawiązań w powieściach, polecam „Świnki morskie”
bardzo serdecznie – myślę, że się nie zawiedziecie.
Powieść
została wydana oczywiście przez ciągle rozwijające się
Wydawnictwo Stara Szkoła, którego książki, jak wiecie,
niezmiennie Wam polecam, i mogę powiedzieć, że na pewno będę to robił
dalej, bo to wartościowa literatura zdecydowanie za mało popularna w nawale
tej zupełnie bezwartościowej, wtórnej i oklepanej. Na blogu i kanale
znajdziecie też recenzje innych książek od Starej Szkoły, więc jeśli jesteście
ciekawi – poszukajcie i sięgnijcie do nich, mam nadzieję, że coś
Was zainteresuje. A tymczasem możecie jeszcze posłuchać o „Świnkach
morskich” w FILMIE na kanale (już jutro).
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję
Wydawnictwu Stara Szkoła.
Do usłyszenia za tydzień
na blogu, a już jutro a kanale!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz