Wracam
po dłuższej przerwie na bloga i vloga, i to wracam
z cu-dow-ny-mi powieściami, z fantastyczną literaturą obcą, z książkami,
które jednym słowem musicie przeczytać! Jak dobrze wiecie, jestem już ostatnio nieco zmęczony
literaturą z zachodu, amerykańskimi i zachodnioeuropejskimi powieściami,
dlatego mój wzrok książkoholika kieruję ostatnio w inne
strony: bądź w stronę przejmujących, chłodnych, surowych skandynawskich
powieści, bądź na wschód, gdzie przyciągają mnie Daleki Wschód, Indie
i Azja Mniejsza, bądź w końcu na południe, za Morze
Śródziemne, do Afryki. I to tam się właśnie dziś skierujemy, a to za sprawą
świetnego debiutu Yaa Gyasi, czyli „Drogi do domu”.
Zapraszam!
Dość trudno jest
mi opisać Wam fabułę, ponieważ w „Drodze do domu” znajdziemy
czternaście rozdziałów, które opowiadają historie czternastu różnych osób.
Wszystko jednak zaczęło się w XVIII wieku na afrykańskim
Złotym Wybrzeżu. W dwóch pierwszych rozdziałach poznajemy dwie przyrodnie
siostry, Effię i Esi, które żyją niedaleko siebie, nie wiedząc nawet o swoim
istnieniu. Jedna z nich zostaje wywieziona do Ameryki jako niewolnica,
druga natomiast pozostaje w Afryce, ponieważ macocha wydała ją
za białego człowieka, łowcę niewolników. W ten sposób rozpoczyna się
wielopokoleniowa saga, a w każdym kolejnym rozdziale poznajemy
historie osób z kolejnych pokoleń tej rodziny. Czy losy potomków Effii i Esi jeszcze
kiedyś się splotą? I czy przeznaczeniu można uciec? Przekonajcie
się, sięgając po „Drogę do domu”.
Gdy
tylko zobaczyłem zapowiedź tej książki, intuicja podpowiadała mi,
że to będzie coś bardzo dobrego i absolutnie się nie
zawiodłem. Przede wszystkim zwraca uwagę rewelacyjna konstrukcja tej
powieści, historie bohaterów i wszystkie rozdziały idealnie się ze
sobą splatają i tworzą jedną, spójną całość, mimo że czas akcji dzieli często co najmniej
kilkadziesiąt lat. Oczywiście jak to bywa w przypadku takich
powieści nie wszystkie historie poruszyły mnie jednakowo, nie ze wszystkimi bohaterami tak
samo się zżyłem, ale możecie mi wierzyć, że generalnie co jedna,
to lepsza, i że wszystkie trzymają poziom, i to najwyższy
literacki poziom. „Droga do domu” to powieść napisana z rozmachem
godnym podziwu, bo próba rozłożenia akcji w tak długim
czasie i w tylu miejscach na Ziemi mogła skończyć
się fiaskiem, ale Yaa Gyasi sprostała wyzwaniu i stworzyła literackie
cudeńko.
To cudeńko w dodatku świetnie
i bardzo szybko się czyta, bo to proza, która nie
męczy, wręcz przeciwnie. Im bliżej do końca, tym bardziej szkoda było mi rozstawać
się z bohaterami. Z drugiej jednak strony muszę powiedzieć, że „Droga do domu”,
choć piękna, jest powieścią przytłaczająco smutną – z kilku powodów.
Po pierwsze, czego możecie domyślać się z zarysu fabuły
powyżej, to powieść o tym, jak człowiek człowiekowi wilkiem,
powieść o rasizmie i niewolnictwie, o tych wydarzeniach, które kładą
się cieniem na historii ludzkości. O tym, jak biali ludzie porywali czarnoskórych,
jak ich więzili, wykorzystywali do katorżniczej pracy, poniżali.
Znajdziemy tutaj rozdziały, które dzieją się na statkach wywożących
niewolników do Ameryki, na plantacjach bawełny, w kopalniach,
w Harlemie. Znajdziemy tu cały arsenał kar stosowanych wobec czarnoskórych
niewolników, od opluwania i bicia, przez biczowanie po gwałty
i katowanie na śmierć. To porusza i to bardzo,
więc lojalnie uprzedzam.
Z drugiej
strony znajdziemy tu i bardziej bliskie nam współcześnie, bardziej
uniwersalne przesłanie, które dotyczy relacji w rodzinie. Każdy z bohaterów stworzonych
przez Gyasi to człowiek w jakiś sposób okaleczony przez życie,
a bardzo często przez najbliższych. To dziewczyny
nieszczęśliwie wydane za mąż, to młodzi mężczyźni, których
pragnień nikt nie rozumie, to narkomani, to nieszczęśliwe zakochane
pary, to porzucone dzieci, to dzieci niewolników… wymieniać mógłbym
długo. Ich historie wyciskają łzy z oczu, ale nie dlatego (a przynajmniej
nie t y l k o dlatego), że są po prostu wzruszające,
ale dlatego, że zdajemy sobie sprawę, że mimo upływu lat i tysięcy
kilometrów, jakie dzielą nas od miejsca akcji tej powieści, borykamy
się z dokładnie takimi samymi problemami. Potomkowie Effii żyją
w Afryce, potomkowie Esi w Ameryce, ale to nie ma znaczenia,
bo cała historia zatacza koło i tworzy spójną
całość – oni wszyscy cierpią, każdy niesie bagaż swoich win i obciążeń
pozostawionych im przez przodków, od którego nie sposób się wyzwolić.
To ten „dług przeklęty”, który nakładają na nas bliscy, a o którym
pisał również Żeromski (takie skojarzenie natrętnie mi się nasuwa),
Gyasi pokazuje nam w swojej powieści. Trudno się z tego otrząsnąć,
trudno przestać się przeglądać w lustrze, jakim jest ta powieść –
przynajmniej dla mnie. To przerażające, ale i fascynujące
zarazem.
Możecie
mi wierzyć bądź nie, ale oprócz długości (ta powieść jest
zdecydowanie za krótka!), nie potrafię znaleźć słabych stron w tej
książce. Jest po prostu dobra. Bardzo dobra. Powalająco dobra.
Mam szczerą nadzieję, że to jedynie początek pisarskiej kariery Yaa Gyasi,
bo czuję, że to wielki talent. Oczywiście, jak zwykle, ukłony
należą się także Wydawnictwu Literackiemu za przepiękne wydanie,
dzięki któremu „Droga do domu” jest także ozdobą
biblioteczki – cudowna okładka, piękna wklejka… Wiadomo, nic
dodać, nic ująć. Musicie sięgnąć po tę książkę – to kolejny mój wielki zachwyt
po „Historii pszczół”, którym będę Was na pewno jeszcze nie
raz katować. A jeśli po przeczytaniu tej recenzji nie
macie jeszcze dość, zapraszam na VLOGA, gdzie znajdziecie film poświęcony
tej powieści.
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję
Wydawnictwu Literackiemu.
Do usłyszenia już
wkrótce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz