Oto subiektywny blog i videoblog literacki! Kto czyta, żyje podwójnie, więc dlaczego nie korzystać z tej szansy? Zapraszam na wspólną podróż do świata literatury! :)

sobota, 2 lipca 2016

"Droga do domu" - Yaa Gyasi [Recenzja 63.]

Wracam po dłuższej przerwie na bloga i vloga, i to wracam z cu-dow-ny-mi powieściami, z fantastyczną literaturą obcą, z książkami, które jednym słowem musicie przeczytać! Jak dobrze wiecie, jestem już ostatnio nieco zmęczony literaturą z zachodu, amerykańskimi i zachodnioeuropejskimi powieściami, dlatego mój wzrok książkoholika kieruję ostatnio w inne strony: bądź w stronę przejmujących, chłodnych, surowych skandynawskich powieści, bądź na wschód, gdzie przyciągają mnie Daleki Wschód, Indie i Azja Mniejsza, bądź w końcu na południe, za Morze Śródziemne, do Afryki. I to tam się właśnie dziś skierujemy, a to za sprawą świetnego debiutu Yaa Gyasi, czyli „Drogi do domu”. Zapraszam!


Dość trudno jest mi opisać Wam fabułę, ponieważ w „Drodze do domu” znajdziemy czternaście rozdziałów, które opowiadają historie czternastu różnych osób. Wszystko jednak zaczęło się w XVIII wieku na afrykańskim Złotym Wybrzeżu. W dwóch pierwszych rozdziałach poznajemy dwie przyrodnie siostry, Effię i Esi, które żyją niedaleko siebie, nie wiedząc nawet o swoim istnieniu. Jedna z nich zostaje wywieziona do Ameryki jako niewolnica, druga natomiast pozostaje w Afryce, ponieważ macocha wydała ją za białego człowieka, łowcę niewolników. W ten sposób rozpoczyna się wielopokoleniowa saga, a w każdym kolejnym rozdziale poznajemy historie osób z kolejnych pokoleń tej rodziny. Czy losy potomków Effii i Esi jeszcze kiedyś się splotą? I czy przeznaczeniu można uciec? Przekonajcie się, sięgając po „Drogę do domu”.

Gdy tylko zobaczyłem zapowiedź tej książki, intuicja podpowiadała mi, że to będzie coś bardzo dobrego i absolutnie się nie zawiodłem. Przede wszystkim zwraca uwagę rewelacyjna konstrukcja tej powieści, historie bohaterów i wszystkie rozdziały idealnie się ze sobą splatają i tworzą jedną, spójną całość, mimo że czas akcji dzieli często co najmniej kilkadziesiąt lat. Oczywiście jak to bywa w przypadku takich powieści nie wszystkie historie poruszyły mnie jednakowo, nie ze wszystkimi bohaterami tak samo się zżyłem, ale możecie mi wierzyć, że generalnie co jedna, to lepsza, i że wszystkie trzymają poziom, i to najwyższy literacki poziom. „Droga do domu” to powieść napisana z rozmachem godnym podziwu, bo próba rozłożenia akcji w tak długim czasie i w tylu miejscach na Ziemi mogła skończyć się fiaskiem, ale Yaa Gyasi sprostała wyzwaniu i stworzyła literackie cudeńko.

To cudeńko w dodatku świetnie i bardzo szybko się czyta, bo to proza, która nie męczy, wręcz przeciwnie. Im bliżej do końca, tym bardziej szkoda było mi rozstawać się z bohaterami. Z drugiej jednak strony muszę powiedzieć, że „Droga do domu”, choć piękna, jest powieścią przytłaczająco smutną – z kilku powodów. Po pierwsze, czego możecie domyślać się z zarysu fabuły powyżej, to powieść o tym, jak człowiek człowiekowi wilkiem, powieść o rasizmie i niewolnictwie, o tych wydarzeniach, które kładą się cieniem na historii ludzkości. O tym, jak biali ludzie porywali czarnoskórych, jak ich więzili, wykorzystywali do katorżniczej pracy, poniżali. Znajdziemy tutaj rozdziały, które dzieją się na statkach wywożących niewolników do Ameryki, na plantacjach bawełny, w kopalniach, w Harlemie. Znajdziemy tu cały arsenał kar stosowanych wobec czarnoskórych niewolników, od opluwania i bicia, przez biczowanie po gwałty i katowanie na śmierć. To porusza i to bardzo, więc lojalnie uprzedzam.

Z drugiej strony znajdziemy tu i bardziej bliskie nam współcześnie, bardziej uniwersalne przesłanie, które dotyczy relacji w rodzinie. Każdy z bohaterów stworzonych przez Gyasi to człowiek w jakiś sposób okaleczony przez życie, a bardzo często przez najbliższych. To dziewczyny nieszczęśliwie wydane za mąż, to młodzi mężczyźni, których pragnień nikt nie rozumie, to narkomani, to nieszczęśliwe zakochane pary, to porzucone dzieci, to dzieci niewolników… wymieniać mógłbym długo. Ich historie wyciskają łzy z oczu, ale nie dlatego (a przynajmniej nie  t y l k o  dlatego), że są po prostu wzruszające, ale dlatego, że zdajemy sobie sprawę, że mimo upływu lat i tysięcy kilometrów, jakie dzielą nas od miejsca akcji tej powieści, borykamy się z dokładnie takimi samymi problemami. Potomkowie Effii żyją w Afryce, potomkowie Esi w Ameryce, ale to nie ma znaczenia, bo cała historia zatacza koło i tworzy spójną całość – oni wszyscy cierpią, każdy niesie bagaż swoich win i obciążeń pozostawionych im przez przodków, od którego nie sposób się wyzwolić. To ten „dług przeklęty”, który nakładają na nas bliscy, a o którym pisał również Żeromski (takie skojarzenie natrętnie mi się nasuwa), Gyasi pokazuje nam w swojej powieści. Trudno się z tego otrząsnąć, trudno przestać się przeglądać w lustrze, jakim jest ta powieść – przynajmniej dla mnie. To przerażające, ale i fascynujące zarazem.

Możecie mi wierzyć bądź nie, ale oprócz długości (ta powieść jest zdecydowanie za krótka!), nie potrafię znaleźć słabych stron w tej książce. Jest po prostu dobra. Bardzo dobra. Powalająco dobra. Mam szczerą nadzieję, że to jedynie początek pisarskiej kariery Yaa Gyasi, bo czuję, że to wielki talent. Oczywiście, jak zwykle, ukłony należą się także Wydawnictwu Literackiemu za przepiękne wydanie, dzięki któremu „Droga do domu” jest także ozdobą biblioteczki – cudowna okładka, piękna wklejka… Wiadomo, nic dodać, nic ująć. Musicie sięgnąć po tę książkę – to kolejny mój wielki zachwyt po „Historii pszczół”, którym będę Was na pewno jeszcze nie raz katować. A jeśli po przeczytaniu tej recenzji nie macie jeszcze dość, zapraszam na VLOGA, gdzie znajdziecie film poświęcony tej powieści.

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.
Do usłyszenia już wkrótce!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz