Witajcie,
witajcie, a cóż to takiego? Zapowiadałem przecież, że w wakacje
Fantastycznych Poniedziałków nie będzie… No cóż, tak, to prawda,
ale gdy dostałem od Wydawnictwa Sine Qua Non propozycję zrecenzowania książki,
na którą od dawna czekałem, i to zrecenzowania przed
premierą, nie mogłem się powstrzymać i postanowiłem wypuścić specjalną,
wakacyjną edycję. Przed Wami w końcu w Polsce pierwszy tom
cyklu „Wojny alchemiczne” Iana Tregillisa, czyli „Mechaniczny”.
Zapraszam!
Ian
Tregillis przenosi nas do alternatywnej wersji naszego świata,
w którym władzę w Europie sprawuje Mosiężny Tron toczący nieustającą
wojnę z Francją. Królestwo Niderlandów dysponuje potężną bronią,
alchemią, która swoją mocą napędza maszyny i czyni je
zdolne do służby ludziom i walki. Te maszyny to klakierzy,
mechanizmy pozostające w służbie Gildii Zegarmistrzowskiej, zmuszone
do poddaństwa przez nałożone na nie rozkazy, zwane tu gaes. Jednak wyzysk, bestialskie
traktowanie i uprzedmiotowienie klakierów przez Gildię budzi stanowczy
sprzeciw ze strony maszyn, które czekają na każdą możliwą okazję, by
wyzwolić się spod narzuconych im gaes.
Czy w Królestwie Niderlandów szykuje się rebelia? Czy kruchy pokój
zawarty dopiero co przez Francję i Mosiężny Tron zostanie
naruszony? I czy klakierzy to rzeczywiście bezduszne maszyny, za jakie
uważa je Gildia? Przekonacie się o tym, sięgając po „Mechanicznego”.
Tym
razem, wyjątkowo, zacznę od minusów, a właściwie jednego minusa,
który rzucił mi się w oczy właściwie już gdy czytałem opis książki –
sięgałem więc po nią z pełną świadomością tego, co robię.
Problem poruszany na kartach „Mechanicznego” jest nam doskonale znany,
ponieważ od lat pisarze literatury science fiction piszą o buncie maszyn,
buncie dzieła przeciwko swojemu stwórcy. Maszyny są
przedstawiane albo jako złe i siejące zniszczenie, albo jako biedne
i uciśnione. Tregillis przyjął w „Mechanicznym” drugą konwencję i trzeba mu oddać,
że prowadzi ten wątek buntu ciekawie, ale poprawnie – tylko poprawnie.
Nie mam mu nic do zarzucenia, ale i nie zostałem porwany i rzucony
na kolana, bo niestety – to już było. Ciekawszy jest moim
zdaniem drugi wątek związany z maszynami, wątek bardziej filozoficzny
– czy klakierzy to rzeczywiście bezduszne maszyny? A jeżeli posiadają
duszę, to czym ona jest? Czy obdarzeni wolną wolą nie staną się
zagrożeniem nie do opanowania?
Tregillis inteligentnie, nienachlanie i w interesujący sposób wplata w swoją
opowieść wątki filozoficzne, co znacznie podnosi w moich
oczach wartość tej powieści.
No to teraz trochę
milej – zalety tej opowieści. Przede wszystkim świat przedstawiony, który jest
najmocniejszą stroną pierwszego tomu „Wojen alchemicznych”. Autor
miał naprawdę rewelacyjny pomysł, aby akcję książki osadzić w alternatywnej
wersji Europy i Ameryki, a w dodatku w klimacie
clockpunkowym, który naprawdę dodaje całej tej historii niesamowitego smaczku i kolorytu.
Te wszystkie maszyny poruszane mocą alchemii, ta tajemnicza Gildia Zegarmistrzowska,
której sekrety powoli odkrywają się przed nami gdy zagłębiamy się w lekturze,
ta wojna mocy alchemicznej z mocą nauki, jaką jest chemia. Ian
Tregillis miał świetny pomysł jak
przykuć naszą uwagę do lektury. Stworzył złożony, interesujący świat
obfitujący w tajemnice, polityczne rozgrywki i osobiste niesnaski między
bohaterami. Brawo! No właśnie, a jak to z tymi bohaterami jest…?
A z bohaterami jest
równie dobrze, bo absolutnie nic im nie mam do zarzucenia. Tregillis
stworzył całą plejadę złożonych postaci, zarówno mechanicznych, jak i tych
z krwi i kości. Ludzcy bohaterowie w jego książce mają
bardzo zdecydowane charaktery: knują, kochają i zdradzają, nierzadko są
okrutni i brutalni, ale naprawdę da się ich lubić – szczególnie
Berenice, która szybko stała się jedną z moich ulubionych
bohaterek. Jeśli chodzi o klakierów, to mamy tu przede
wszystkim zniewolonych, cierpiących pod jarzmem niewoli służących. Jax,
główny bohater powieści, który marzy o wolności, też taki właśnie
jest. W powieści spotkamy jednak także bezdusznych nakręcaczy na usługach
Gildii czy wyzwoloną i dumną Lilith, więc nie mamy na co narzekać.
Każdy na pewno znajdzie tu postać, której będzie kibicować,
której losami się przejmie.
Podsumowując,
„Mechanicznego” polecam bardzo serdecznie wszystkim zainteresowanym
literaturą fantasy i science fiction, których nie przeraża powtarzalność
motywu buntu maszyn, jak i tym, którzy szukają ciekawie
wykreowanego świata przedstawionego. Clockpunkowa rzeczywistość i niezbadana moc
alchemii czynią z tej powieści smakowity kąsek dla miłośników tego typu literatury.
A jeśli chcecie posłuchać o niej więcej, zapraszam na kanał,
gdzie opowiadam o „Mechanicznym” w TYM filmie.
Do usłyszenia wkrótce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz