Czy znacie nazwisko G.R.R.
Martina? Nie? A znacie „Grę o tron”? Myślę, że większość tak, nawet
jeśli ktoś jej nie czytał (co powinien szybko nadrobić, bo warto! :) ),
to na pewno słyszał ten tytuł. Ale czy wiecie, że zanim saga „Pieśni Lodu i Ognia”
przyniosła Martinowi światową sławę, ten autor napisał kilka powieści z pogranicza fantasy
i science-fiction i wiele opowiadań? Dzisiaj chciałbym opowiedzieć
Wam właśnie o jednym z jego opowiadań, czyli o „Piasecznikach”.
Zapraszam!
Simon Kress to człowiek,
którego chyba nie da się lubić. Bogacz i biznesman samotnie
mieszkający w wielkim domostwie. Towarzystwa dotrzymują mu jedynie
zmieniane jak rękawiczki kochanki, a także… zwierzęta. Tak, Simon
jest kolekcjonerem, który sprowadza i kupuje różne egzotyczne
zwierzęta („egzotyczne” oznacza tu najczęściej „pochodzące z innych
planet”). Miał już chyba wszystko, oprócz… piaseczników. Gdy w dziwnym,
podejrzanym sklepie napotyka terrarium z owadopodobnymi stworzeniami,
z początku wcale nie wydają mu się wyjątkowe. W końcu ulega i kupuje
zwierzęta. W domu okazuje się, że nie są one wcale takie nudne, jak
mogłoby się zdawać. Bardzo szybko z właściciela, Simon staje się
ich Bogiem, a małe robaczki są jego wyznawcami… fanatycznymi wyznawcami.
„Piaseczniki” to opowiadanie
science-fiction z elementami horroru – tylko niech fani Kinga nie
oczekują drugiej „Misery”, tutaj po prostu niektóre momentu wywołują
gęsią skórkę, nic więcej :). Chociaż to tylko pięćdziesiąt
stron, od razu widać, że Martin umie pisać, oj, umie. Historia przedstawiona w opowiadaniu fascynuje
od pierwszej do ostatniej strony. Podobnie jak główny bohater, który jest
chyba jedną z najgorszych i najmniej przyjemnych postaci, jakie
znam. Simon Kress to człowiek, który dla swojej chorej idei gotów jest
poświęcić wszystko, a później, gdy sytuacja wymyka mu się
spod kontroli, bez wahania ryzykuje nawet życiem innych, by ratować
własną skórę. Człowiek bezwzględny i okrutny, którego, jeśli chodzi o postaci Martina,
posadziłbym go gdzieś w pobliżu Joffreya (najlepiej na tej
samej uczcie!) – w przypadku obu panów uważam, że zasłużyli na to,
co dostali… Tak czy owak jednak, postać Simona Kressa to świetne
studium psychiki szaleńca.
Opowiadanie ma też jednak to „drugie
dno”, które tak lubię. Mam wrażenie, że autor cały czas bawi się zdaniem „stworzył
człowieka na swój obraz i podobieństwo”. Simon Kress bawi się
w boga, a dobrze wiemy, że to nigdy nie przynosi nic
dobrego, podobnie jak okrucieństwo i pogarda wobec tych, za których
powinniśmy być odpowiedzialni. Sytuacja przedstawiona w „Piasecznikach”
to ciekawy obraz społeczeństwa na różnych jego poziomach
– od tej najmniejszej komórki, jaka jest rodzina, aż po państwo totalitarne,
bo Simon może być tak ojcem-tyranem, jak i dyktatorem. Czasem
wystarczy iskra, by gromadzona przez lata nienawiść zapłonęła i pozornie
nieszkodliwy, „szary” tłum może rozpocząć rewolucję, a wtedy jego zemsta za wyzysk
jest krwawa. Warto spojrzeć na opowiadanie Martina i odczytać
je właśnie w tym znaczeniu.
Podsumowując, gorąco polecam
zapoznać się z twórczością George’a Martina sprzed „Gry o tron”,
a wybrane przeze mnie na dziś „Piaseczniki” są ciekawa analiza umysły
szaleńca i obrazem społeczeństwa na różnych jego poziomach. Opowiadania okazało się jednym z najbardziej cenionych dzieł w twórczości Martina i przyniosły mu najważniejsze nagrody przyznawane pisarzom science-fiction i fantasy. Jeśli chcecie posłuchać mojej opinii w formie vlogowej, gorąco zapraszam
TUTAJ.
Życzę Wam wspaniałego, zaczytanego tygodnia. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz