Witam
Was w kolejnej recenzji na blogu – i to recenzji
przedpremierowej! Ostatnio opowiadałem Wam o kryminale i thrillerze
politycznym, a teraz nadszedł czas, żeby powiedzieć parę słów o thrillerze
prawniczym. Premiera „Obrony” Steve’a Cavanagha już 2 marca, więc
najwyższy czas na recenzję – zapraszam serdecznie.
Eddie
Flynn, adwokat, alkoholik i były oszust ubezpieczeniowy, zostaje uprowadzony
z restauracji przez rosyjską mafię. Jej boss, Oleg Wołczek, został oskarżony
o morderstwo, a Flynn ma go wybronić w nowojorskim sądzie. Ma na
to czterdzieści osiem godzin, a jeśli zawiedzie, zginie jego córka. Co
gorsza, Eddie jest chodzącym ładunkiem wybuchowym – bo ma za zadanie
wnieść do sądu bombę i wysadzić głównego świadka oskarżenia. Gra się
rozpoczyna, a zegar zaczyna tykać… Czy Eddiemu uda mu się uniknąć
wykrycia? Czy zdąży uratować ukochaną córkę od śmierci z rąk porywaczy? Sięgnijcie
po „Obronę”, by się o tym przekonać.
Można by
powiedzieć, że „Obrona” nie wnosi do literatury sensacyjnej nic nowego. Mafijne
porachunki, Nowy Jork, adwokat przyparty do muru i porwanie. Znacie ten
scenariusz? No właśnie, ja też. Ale, ale! Ta książka to coś więcej, czyta się
ją naprawdę bardzo, bardzo dobrze. Akcja pędzi jak szalona i nawet nie zauważamy,
kiedy mijają kolejne rozdziały, a my świetnie się bawimy. i chociaż powieść
nie przykuła mnie do łóżka na długie godziny, to absolutnie się nie nudziłem. Emocje
gwarantowane!
Mamy do
czynienia z powieścią iście amerykańską, amerykańską od pierwszej do
ostatniej strony. Bohater to oczywiście geniusz, mistrz przekrętów, więc
i włamać się wszędzie umie, i znajomych ma odpowiednich, żeby
wszystko za niego załatwili, i po gzymsach nowojorskiego sądu na wysokości
czternastego piętra przejdzie, jak potrzeba. Ale wiecie co? Jakoś mi to tym razem
nie przeszkadzało. Zupełnie nie zwracałem uwagi na te, powiedzmy sobie
szczerze, mało wiarygodne zabiegi fabularne, bo po prostu zbyt byłem ciekawy,
co się wydarzy dalej! Najważniejsze, że akcja bardzo dobrze się klei i że
się zgrabnie i sensownie kończy – o to przecież chodzi w thrillerach. :)
Niestety
w beczce miodu tym razem znajdzie się łyżka dziegciu – i bardzo mi przykro
z tego powodu. Nigdy nie czytam recenzji moich kolegów i koleżanek blogerów,
dopóki sam nie napiszę swojej, żeby się niczym nie sugerować, tym razem jednak
z premedytacja je przejrzałem i widzę, że prawie nikt nie wspomniał
o zmasakrowanym (brak mi innego słowa) tłumaczeniu. Tłumaczeniu, które
jest tak niezgrabne, tak toporne, a przede wszystkim prawie na 100 %
jestem pewien, że zawiera błędy (bo przecież, tak dla przykładu, godzina 13:00
czy 01:00 – wszystko jedno, obie w oryginale to ‘one o’clock’, prawda?).
z drugiej strony wiem jednak, że ja mam zboczenie zawodowe, a wy nie
czytacie książek pod kątem wyszukiwania błędów (co potwierdzają wspomniane
inne, niezwykle pozytywne recenzje), więc absolutnie nie zniechęcam Was do
sięgnięcia po „Obronę”, bo jestem pewien, że Wam się spodoba – po postu muszę być
z Wami szczery i wyjaśnić swoją ocenę – gdyby nie tłumaczenie Jana
Zausa, ta książka na pewno dostałaby ode mnie więcej niż 6/10. :)
Podsumowując
– miłośnicy thrillerów prawniczych zacierajcie ręce, szykujcie portfele i 2
marca ruszajcie do księgarń po nową powieść Steve’a Cavanagha – podejmijcie grę
z czasem i sprawdźcie, co kryje w sobie Nowy Jork Eddiego Flynna!
a jeśli macie ochotę posłuchać, jak mówię o tej książce w recenzji
wideo, po prostu kliknijcie TUTAJ, a przeniesiecie się na mój kanał vlog. :)
Za
udostępnienie książki do recenzji bardzo dziękuję Wydawnictwu FILIA.
Dzięki
i do usłyszenia w następnej recenzji już niebawem! J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz