Kolejny
Fantastyczny Poniedziałek, kolejny nowy, tajemniczy świat do odkrycia przed
nami! Dziś zabieram Was do Wondettel, krainy z debiutanckiej powieści Jacka Łukawskiego.
O tej książce mówią Wam już od jakiegoś czasu i męczyłem Was jej
zapowiedziami. Rzeczywiście, czasem mam tak, że po prostu czuję, że
jakaś książka będzie dobra. Gdy zobaczyłem okładkę „Krwi i stali”,
czyli pierwszego tomu (z bardzo wielu, mam nadzieję!)
serii „Kraina martwej ziemi”, to wystarczyło. I nie
zawiodłem się ani trochę. Zapraszam serdecznie na recenzję.
Po wielkiej
wojnie wschodnią część Wondettel zajęła Martwica. Powstała w efekcie
zderzenia dwóch potężnych zaklęć fala zmiotła wszelkie żywe
istoty w promieniu wielu mil z powierzchni ziemi. Teraz Arthorn,
królewski wysłannik, musi ruszyć śladem ekspedycji badawczej, po której
ślad wszelki zaginął, w głąb tej nieprzyjaznej krainy, w stronę
Smoczych Gór. Co odnajdzie za ziemiami ogarniętymi Martwicą? Czy one rzeczywiście
są opustoszałe? Co stało się z królewską ekspedycją badawczą? I jakie
moce czają się w sercu gór? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie
w pierwszym tomie serii „Kraina martwej ziemi”.
Podczas
czytania „Krwi i stali” towarzyszyła mi głównie jedna myśl:
że to wspaniała baśń! Wszyscy ci, którzy lubią baśnie i legendy,
na pewno się w tej powieści odnajdą. Trochę trudno do czegokolwiek
ją porównać (co bardzo dobrze o niej świadczy!), bo mam
wrażenie, że Jacek Łukawski stworzył mieszankę tak wielu historii fantasy,
które lubię! Najbardziej jednak dominuje w tej opowieści atmosfera baśniowości:
wieże magów, zaklęte miecze, smoki i księżniczka poszukująca męża (chociaż
księżniczka ani nie jest bezradną białogłową, ani nie jest
uwięziona w wieży!). Jednocześnie Autor zrobił coś, co ja u w i e l b i a m
(o czym dobrze wiecie :D) i sięgnął do mitologii słowiańskiej:
utopce, wiły, południce… To tak bardzo przywodzi mi na myśl
Mistrza Sapkowskiego – wiadomo, on zawsze będzie numerem jeden, ale
Autorze – jestem kupiony.
Jeśli chodzi o samą
akcję, to jest jak najbardziej ciekawa, skonstruowana z pomysłem,
miejscami bardziej, miejscami mniej nowatorska, choć nie powiedziałbym,
że trzyma bardzo w napięciu, a raczej toczy się swoim
rytmem. W ogóle zabawna to rzecz, bo czytaniu „Krwi i stali”
towarzyszy uczucie lekkiego rozdwojenia jaźni: w niektórych
momentach nie mogłem się nadziwić, że to naprawdę debiutancka książka Łukawskiego,
taka była porywająca, dopracowana i przemyślana. Z drugiej
strony co jakiś czas myślałem sobie, że widać pióro debiutanta: brak
tu jeszcze takiej… iskry, wiecie, o czym mówię, prawda? Miejscami jest
jakby troszkę zbyt g r z e c z n i e.
Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli, to się czyta świetnie, a jak
się pomyśli, że to debiut, to już w ogóle, ale jednak zabrakło mi jeszcze
tego „czegoś” – co prawdopodobnie przyjdzie z czasem, więc z niecierpliwością
czekam na drugi tom! :)
Muszę
jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz – zakochałem się w opisach.
Zarówno w opisach przyrody i krajobrazów, jak w opisach walk. Widać,
że to Autor ma opanowane do perfekcji i warstwa językowa nie
pozostawia nic do życzenia. Również na elementach uzbrojenia Łukawski na pewno się
zna – ja natomiast absolutnie nie, więc tym bardziej podziwiam. Do tego dochodzi świetna archaizacja języka i klimat
rycerskiej ballady rodem z opowieści arturiańskich mamy zapewniony. Dlatego polecam
Wam tę powieść, przede wszystkim ze względu na baśniowy klimat,
piękną narrację i intrygującą fabułę. Ta powieść jest po prostu niesamowicie p r z y j e m n a
w odbiorze. Nie wiem czy o to Ci chodziło, Autorze, bo może
miała to być opowieść mrożąca krew w żyłach, ale w moich
ustach to komplement, więc mam nadzieję, że nie czujesz się urażony. :)
Za udostępnienie
książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.
Do usłyszenia w kolejnej
recenzji – J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz