Długo zabierałem
się do przeczytania książki, o której dziś będzie mowa, a Wy
musieliście długo czekać na recenzję. Ale to nie tylko dlatego,
że mój „program” jest tak napięty, lecz także dlatego, że zbiór opowiadań
Łukasza Orbitowskiego, czyli „Wigilijne psy i inne opowieści”,
zasługuje na specjalne potraktowanie, bo to wyjątkowa książka.
Wznowione po latach opowiadania nie tracą ani trochę na aktualności,
nadal przejmują i czarują czytelników zawartą w nich mroczną magią.
Serdecznie zapraszam na recenzję!
Ponieważ mamy tu do czynienia, jak wspomniałem, ze zbiorem opowiadań, nie będę przedstawiać Wam ich fabuły, niemniej śmiało mogę napisać, że wszystkie opowiadania łączy tematyka – to opowieści miejskie od początku do końca, opowieści o mrocznych zaułkach metropolii, szaroburych podwórkach, blokowiskach i opuszczonych domach na przedmieściach. To opowieści o ludziach, którzy tam mieszkają, takich jakich znamy z codziennych wędrówek po mieście, i o duchach z przeszłości, które nie mają zamiaru opuszczać naszego świata. Niektóre sytuacje przedstawione przez Orbitowskiego wielu z nas na pewno rozpozna. Widujemy na co dzień „ziomeczków” z piwkiem pod osiedlowym monopolowym, „żuli i żulinki” z „sikaczem” pod drzewem na skwerku – och, jak dobrze znane to obrazy. W „Wigilijnych psach i innych opowieściach” to ci ludzie stanowią wspólny mianownik opowiadań Orbitowskiego.
A magia?
A magia kryje się gdzieś w przeszłości, w zakamarkach
ludzkich dusz i mrocznych klatek schodowych, na ostatnim piętrze
spalonego wieżowca i w neseserze diabła. Orbitowski sięga po znane
motywy – duchy, cyrograf, powracające dusze samobójców – ale umieszczenie
ich w znanych nam realiach zdecydowanie pobudza wyobraźnię i w niektórych
momentach wywołuje ciarki na plecach. Chociaż opowiadania Orbitowskiego klasyfikowane
są jako horror, ja podczas lektury strachu jako takiego nie
czułem, ale z pewnością opowiadania są niepokojące – do najciekawszych
zaliczyłbym „Kacpra Kłapacza” i „Serce kolei”, które szczególnie
zwróciły moją uwagę. Oczywiście, jak to zazwyczaj ze zbiorami opowiadań
bywa, nie wszystkie podobały mi się jednakowo, niektóre były lepsze, inne
trochę gorsze, niektóre trafiły do mnie bardziej, inne mniej. Ale tym, co bardzo przypadło mi do gustu,
jest spójność tego zbioru, która zwraca uwagę i wyróżnia „Wigilijne
psy i inne opowieści” spośród wielu innych zbiorów opowiadań.
Czuję
się jednak w obowiązku Was przestrzec – opowiadania Łukasza Orbitowskiego to proza raczej
dla pełnoletnich, a z pewnością bardzo dojrzałych czytelników –
nie tylko dlatego, że w tematyce, klimacie, atmosferze tych opowieści odnajdą
się najlepiej dzieci lat 80. i wczesnych 90. ubiegłego wieku,
ale też ze względu na język, jakim opowiadania zostały spisane.
Język, który zachwycił mnie najbardziej, żywy, piękny, rewelacyjnie oddający
intencje Autora, ale jednocześnie brutalny, wulgarny (miejscami bardzo wulgarny)
i ostry. U Orbitowskiego gdy jest czas na krwawy opis, to dostajemy
krwawy opis, Autor nie „cacka” się z czytelnikiem. Jeżeli znalazłem w tych
opowiadaniach jakąś grozę, to kryła się właśnie w warstwie
językowej, a że bardzo sobie cenię dobry język w opowiadaniach i powieściach,
tym właśnie Autor kupił mnie bez dwóch zdań, i tym przede wszystkim,
jeśli mam być szczery, zachęcił mnie do sięgnięcia po inne
swoje pozycje – przede wszystkim po powieści „Inna dusza” i „Szczęśliwa ziemia”.
Poza tym „Wigilijne psy…” to opowiadania z jednej strony pisarza młodego,
rozwijającego się, a z drugiej to naprawdę męska, brutalna,
bezlitosna proza, która mnie spodobała się niezwykle – mam
nadzieje, że przypadnie do gustu i Wam.
Podsumowując,
moje wrażenia po pierwszym spotkaniu z prozą Łukasza Orbitowskiego są
bardzo, bardzo pozytywne. A jeżeli „Wigilijne psy i inne
opowieści” rzeczywiście nie są najlepszą jego pozycją, rozumiem też szum
wokół jego pisarstwa i Paszport Polityki, który niedawno otrzymał.
Chcę więcej tej prozy, tego języka, tego przejmującego klimatu!
Chcę więcej Orbitowskiego! Całe szczęście na półce czeka już na mnie
„Inna dusza”, więc mam nadzieję wkrótce się za nią zabrać. A jeśli jeszcze
Was nie zachęciłem, to zajrzyjcie do mojej recenzji na vlogu (TUTAJ).
Za egzemplarz książki do recenzji (i cierpliwość
w oczekiwaniu na recenzję) dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.
:)
Pozdrawiam
Was i do następnego razu! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz